Koszmar na jawie
Po odbyciu czterech (!) wizyt u czterech różnych lekarzy oraz jednej wizycie w szpitalu, dostałem niedawno wreszcie skierowanie na operację chorej nogi. Gdy je odbierałem, pytałem się dwa razy, czy potrzebne są jeszcze jakieś formalności, czy muszę na coś zwrócić uwagę; lekarka zaprzeczyła i powiedziała, że w dowolnym, dogodnym dla mnie czasie mogę przyjechać ze skierowaniem na Izbę Przyjęć szpitala i wykonają zabieg od ręki (to podobno bardzo prosta rzecz, wykonywana niemalże ambulatoryjnie). Ponieważ początek tygodnia był dla mnie okresem szczególnie napiętym, postanowiłem sprawę załatwić dzisiaj. Ze skierowaniem, tuzinem innych formalnych papierków, druczków, wyciągów i książeczek, przyjechałem do szpitala i zgłosiłem się w Izbie Przyjęć. Kazano mi poczekać około pół godziny, ponieważ właśnie trwa operacja i chirurg nie może na razie się mną zająć. Oczywiście było to dla mnie całkowicie zrozumiałem, toteż usiadłem wygodnie w poczekalni i rozpocząłem czekanie.
Po pół godziny nie pojawił się żaden lekarz. Ratownik mający dyżur w Izbie Przyjęć dostał telefon, że operacja przedłużyła się o kolejne pół godziny. To nic, czekałem dalej. Gdy minęła w sumie godzina, zacząłem się lekko irytować. Na szczęście humor znacznie mi się poprawił, gdy słyszałem, jak w pomieszczeniu obok ratownik, pielęgniarka i jakiś lekarz zastanawiają się, czy wyraz „niemożliwe” pisze się razem czy oddzielnie (mieli go użyć w skierowaniu dla jakiejś pacjentki). O nagły napad śmiechu przyprawił mnie ich ostateczny werdykt, kiedy to trójka wykształconych (rzekomo...) ludzi zadecydowała komisyjnie, by „niemożliwe” napisać jako „nie możliwe”. Gdy wreszcie po kilku chwilach jedno z nich zorientowało się o wadze błędu, połączyli „nie” i „możliwe” długą, zgrabną kreseczką, zatem „nie możliwe” stało się „niemożliwe” i wszyscy byli happy.
Wszyscy z wyjątkiem mnie, ponieważ po łącznie godzinie i półtora kwadransa czekania, wreszcie zszedł do mnie chirurg, który stwierdził, że skoro to nie jest jakiś bardzo poważny przypadek, to najlepiej, jak przyjdę następnego dnia z samego rana, ponieważ teraz po południu on już nie ma ochoty mnie operować. Nadmienił tez, że dziwi go, że przyszedłem do szpitala po trzech miesiącach od momentu wystąpienia dolegliwości, ponieważ „zazwyczaj pacjenci przychodzą dopiero po pół roku” i w jego przekonaniu spokojnie mogłem sobie jeszcze te trzy miesiące poczekać. To nic, że pierwotny stan zapalny przekształcił się w zakażenie, że nie mogę normalnie chodzić i że prawie od początku wakacji kuleję :/ przecież mogę sobie poczekać kolejne trzy cholerne miesiące, aż mi szlag trafi całą stopę albo nogę i będą mieli problem z głowy. Bo lekarzowi nie chce się operować po południu – woli, żeby rano zrobił to ktoś inny, bo przecież prościej jest odbić piłeczkę (czytaj: pacjenta). A to, że „piłeczka” spędzi kolejną prawie bezsenną noc i będzie budziła się z bólu, kiedy urazi sobie stopę kołdrą, to już inna sprawa.
Naprawdę szanuję lekarzy, podziwiam ich pracę i doceniam ich poświęcenie. Wiem, że warunki, w jakich pracują w naszym kraju są naprawdę koszmarne, i że zostanie tutaj zamiast wyjazdu za granicę jest dla nich wręcz wyrzeczeniem. Ale nic nie upoważnia lekarza do tego, aby w ten sposób traktował drugiego człowieka.
Nie wiem, może się czepiam i może powinienem w ogóle siedzieć cicho i dziękować Bogu, że lekarz-wyrocznia raczył odezwać się do mnie trzema zdaniami. Jestem zatem niewdzięcznikiem, który bezpodstawnie nęka półherosa o to, by raczył mu udzielić łaski pomocy w powrocie do zdrowia. Ponieważ niewdzięcznik nie potrafi sam siebie wyleczyć...
Poniższe motto dedykuję wszystkim lekarzom, którzy traktują swoich pacjentów tak, jak widać to na przykładzie moim i pewnie setek, tysięcy podobnych do mnie ludzi:
Lekarzom-półbogom dedykuję te oto słowa:
Głupcom należałoby wymyślić trudniejszy sposób rozmnażania.
Tadeusz Gicgier
Zaś wszystkim lekarzom, który traktują swoją pracę z pasją i poświeceniem, którzy wiedzą, że są po to, aby pomagać chorym w powrocie do zdrowia, którzy wierni są przysiędze, którą składali, dedykuję niniejsze motto, razem ze szczerymi i serdecznymi słowami uznania z mojej strony:
Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.
Jan Paweł II
PS. Jeśli jutro wreszcie odbędzie się zabieg i będę po nim w stanie używalności, podzielę się swoimi (mam nadzieję, dużo pozytywniejszymi niż teraz) odczuciami z kontaktu z polską służbą zdrowia. Ale czy nie wymagam za dużo?
Powodzenia w walce z NZOZ :P
Dodaj komentarz