Najpiękniejsze dni mojego życia... Kocham...
Jeszcze w ubiegłym tygodniu, kiedy byłem na większych zakupach, jakich od dosyć dawna nie robiłem, przeglądałem wystawę książkową w jednym ze sklepów. Chciałem wybrać jakiś prezent mikołajkowy dla Marty, jako że już niespełna tydzień później miała miejsce ta szczególna uroczystość. Ponieważ nie robiliśmy żadnych mikołajek w szkole, chciałem zupełnie niezależnie poprosić św. Mikołaja o pewien prezent dla najdroższej mi osoby :) Wybór wahał się między Eragornem oraz Być jak płynąca rzeka Paulo Coelho. Wiedziałem, że obydwie książki na pewno spodobałyby się Marcie, wszak wybrałem tę, która była bliższa memu sercu, ponieważ dwa serca zawsze znajdą wspólny język. Z tomem Coelho wybrałem się do sąsiedniego stoiska po ładną torbę świąteczna z bałwankiem śnieżnym, abym miał w co zapakować ten cenny dla mnie prezent. Dodałem jeszcze coś na osłodę (białą czekoladę); pozostało mi więc czekać na szósty grudnia.
W międzyczasie sam postanowiłem przeczytać tę książkę, gdyż ja także (właśnie tak samo jak Marta) lubię prozę Coelho, pełną niezwykłego klimatu i wręcz niesamowitego przekazu emocjonalnego. Nie chcę teraz rozwodzić się nad treścią książki, gdyż na to będzie czas w innej notce. Tak czy inaczej, przeczytałem książkę, po czym nadszedł dzień 06.12.06.
Traf chciał, że akurat na godzinę przed rozpoczęciem lekcji (a dokładnie na godzinę przed rozpoczęciem lekcji przez dziewczyny, bo rozpoczynały w-fem) mieliśmy spotkanie z naszym fizykiem (pseudo: Ryśio) w ramach jednego z wewnątrzszkolnych projektów naukowych. Akurat nadarzyła się okazja, kiedy na trzecim piętrze byłem ja i Marta, więc wyciągnąłem ukrytą sprytnie w plecaku paczkę z podarunkiem przekazując jej najserdeczniejsze życzenia mikołajkowe.
Marta była bardzo zaskoczona i jednocześnie bardzo wzruszona. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że nie ma niestety nic dla mnie, ponieważ nie spodziewała się prezentu. Ja odparłem, że dla mnie najważniejsze jest to, że jest szczęśliwa i cieszy się z podarunku, ponieważ wolę dawać prezenty, niż je otrzymywać. Marta wzruszonym głosem podziękowała mi po raz kolejny i rozpakowała paczuszkę, w której znajdowała się wybrana kilka dni wcześniej książka. Kiedy zobaczyła, co znajduje się w środku, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a w jej oczach pojawiły się łzy szczęścia. Objęła mnie i przytuliła mocno, cały czas uśmiechając się promiennie. Wtedy właśnie pojąłem, że słowa wojownika światła są prawdą. W tej jednej chwili zamknął się cały świat mojej wędrówki. Zrozumiałem, że nigdy nie wolno się poddawać, gdyż cel znajduje się bliżej, niż przypuszczamy. Po serdecznej rozmowie z Martą podczas wręczania prezentu, tego dnia jeszcze wiele, wiele razy radośnie rozmawialiśmy, o rzeczach tak błahych i tak wzniosłych, że nie sposób jest przytoczyć je tutaj.
Byłem bardzo wzruszony tym zdarzeniem. W jednej chwili zrozumiałem, że moja nadzieja nigdy nie zgaśnie i nic nigdy jej nie pokona. Zupełnie tak samo, jak mojej miłości. Ponieważ kiedy kochamy, pokazujemy w sobie Dobro, a Dobro zawsze zwycięża, tak jak zwycięża nasza miłość.
W chwili, kiedy tracisz nadzieję, zwróć się o pomoc do najbliższej Ci osoby. Ponieważ zawsze wtedy, kiedy znikąd nie spodziewamy się pomocy, otrzymujemy ją, a kiedy wydaje nam się, że straciliśmy nadzieję, ona odżywa w nas niczym ognisty płomień. Ponieważ nadzieja nigdy nie umiera i nic ani na tym, ani na tamtym świecie nie może jej zniszczyć.
Dzisiaj z kolei (piątek) zrozumiałem, że słowa wojownika światła są prawdziwe zawsze. Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie nietypowy, że spędzę go w jakiś wyjątkowy sposób. I znowu okazało się, że nadzieja czeka na nas krok przed nami. Wystarczy ruszyć naprzód.
Kiedy wychodziłem z klasy polskiego na dziesięciominutową przerwę, poczułem, jak ktoś obejmuje mnie i prowadzi. Spojrzałem w lewo i spostrzegłem Martę. Zapytała się, czy pójdę z nią na chwilę do szatni. Zgodziłem się, gdyż przypuszczałem, że nie ma klucza i chce, żebym jej otworzył kłódkę. Kiedy weszliśmy do środka orientowałem się, po co Marta tutaj przyszła. Ogarnęło mnie wzruszenie i niezwykle ciepłe uczucie, kiedy przed moimi oczami zobaczyłem tę najdroższą mi osobę z prezentem w rękach. Powiedziała, że Mikołaj się trochę spóźnił, ale oto podarunek od niego. Poczułem się jednocześnie bardzo szczęśliwy, ale też nie wiedziałem, co powiedzieć. Byłem szczęśliwy wcale nie dlatego, że dostałem ten konkretny prezent. Byłem szczęśliwy dlatego, gdyż Marta pomyślała o mnie i sprawiła mi naprawdę przecudowną niespodziankę. Nie wiedziałem natomiast, co powiedzieć, gdyż wzruszenie ścisnęło moje gardło i było mi strasznie głupio, że Marta kupiła mi prezent. Naprawdę dziwne są koleje losu, skoro dwa dni wcześniej pewnie tak samo jak ja czuła się Marta. Ale czy to było złe uczucie? Ależ skąd! Razem ze środowym wręczeniem prezentu to była najwspanialsza rzecz, jaką doświadczyłem.
Kiedy mówiłem Marcie, że naprawdę jest mi bardzo miło ale i głupio zarazem (czy ktoś kiedykolwiek przypuszczał, że czucie się głupio może być tak niewiarygodnie wspaniałym uczuciem?), ona powiedziała oczywiście żartując, że obrazi się, jeżeli nie przyjmę prezentu. Ja zacząłem mówić początki kilku wyrazów, gdyż znowu ogarnęło mnie wzruszenie i wielka miłość, na co Marta oczywiście udała, że będzie próbowała się obrazić i odwróciła głowę w lewo. Ja podszedłem bliżej i delikatnie przesunąłem dłonią po jej policzku, odwracając jej głowę z powrotem. Powiedziałem wiele słów serdecznego podziękowania i tuż przed wyjściem z szatni przytuliłem i uścisnąłem ją czule. Kiedy powiedziała, że ma nadzieję, że prezent będzie mi się podobał, otworzyłem paczkę i oniemiałem z zachwytu i (po raz kolejny już dzisiaj) wzruszenia. Oto trzymałem w rękach piękne, przepiękne wydanie Niedokończonych Opowieści Tolkiena! Wspaniała okładka z ilustracjami i naniesionymi laminatami, kartki z szorstkiego papieru imitującego stare wydania, po prostu ósmy cud świata. Kiedy ja oglądałem książkę, Marta stwierdziła, że to wydanie zostało tłumaczone przez bardzo dobrego tłumacza. Rzeczywiście, kiedy przewróciłem kartę tytułową okazało się, że tekst tłumaczył bardzo dobry literat. Naprawdę prezent Marty sprawił mi ogromną radość i niespodziankę. Po raz drugi w tym tygodniu zaznałem tak bardzo zapomnianego uczucia: czystego, prawdziwego i niczym, absolutnie niczym nie zmąconego szczęścia. Przytuliłem Martę po raz drugi, obejmując ją dłużej i starając się powiedzieć bez słów to, co tak bardzo pragnąłem jej przekazać: Dziękuję. Dziękuję, że jesteś tu ze mną. To dla mnie bardzo ważne. W międzyczasie, kiedy siedzieliśmy tuż obok siebie w szatni, przyszła do nas Kasia W. Zobaczyła z boku otwartą szatnię i myślała, że ktoś jej nie zamknął. Kiedy weszła do środka, przeprosiła, że przeszkadza i wytłumaczyła, że sądziła, że jest tutaj kilka innych osób z klasy. Porozmawiała z nami dosłownie chwilkę, po czym wyszła. Po kilku minutach czułej i radosnej rozmowy, my także wyszliśmy z Martą z szatni, zamykając ją za sobą. Byliśmy uśmiechnięci i naprawdę, naprawdę szczęśliwi. Zarówno ja, jak i Marta. W ciągu dnia jeszcze wiele razy dziękowałem jej i uśmiechałem się podczas naszych wspólnych rozmów, kiedy śmialiśmy się i słuchali razem. Jakie to cudowne uczucie móc dojrzeć w oczach Marty te radosne iskierki, to roześmiane spojrzenie, które widziałem w szatni, pełne ciepła, radości i miłości. Wreszcie, kiedy mogę dostrzec jej uśmiech, kiedy wiem, że jest jej dobrze, jest szczęśliwa i naprawdę radosna, wtedy wszystkie smutki ulatują z mej duszy. Nigdy nie zapomnę spotkania dzisiaj, w środę, tych uścisków i przytulania się, tego uśmiechu i cudownego ciepła, jakim Marta promieniuje blisko mnie. Nigdy nie zapomnę wszystkich cudownych uczuć, jakie są między nami.
Dzisiaj poza rozmowami rano, prowadziliśmy wiele rozmów w późniejszych godzinach oraz po szkole, kiedy to mieliśmy okazję długo, naprawdę przyjemnie, szczerze i czule porozmawiać na GG.
Dzisiaj, wczoraj i środa to były trzy najpiękniejsze dni mojego życia.
Dodaj komentarz