OLIMPIADA INACZEJ
Dzisiaj pisaliśmy olimpiadę z matematyki. Teoretycznie byliśmy znakomicie przygotowani, w praktyce – każdy wiedział tyle, co nic. Ale co mieliśmy robić, jeśli Balcerakowa (nasza nauczycielka matematyki) powiedziała nam o teście... dzisiaj rano! Tak więc w rzeczywistości pisaliśmy „na żywioł” – co kto umie. W dodatku nie podbudowały nas apele dyrektora, który przechodził po klasach i mówił, żeby „w olimpiadach brali udział jedynie ci, którzy rzeczywiście czują się na siłach. Bo jak ktoś idzie sobie tak tylko dla jaj, żeby urwać się z godziny lub dwóch, traktuje niepoważnie zarówno samego siebie jak i nauczycieli. Bo jak np. może się czuć Pani Celina, kiedy z 12 osób biorących udział w olimpiadzie 8 napisało na mniej niż 10%? Dobrze chociaż, że dwóch uczniów przeszło do dalszego etapu [gwoli ścisłości – Tomek T. Z naszej klasy i Damian Ch. Z IIIb]. Obiecuję jak to stoję, że jeśli ktoś mi pójdzie na konkurs i napisze na powiedzmy jedno pytanie, lub co gorsza – tylko podpisze się i odda czysty test, to osobiście wstawię mu niedostateczny z zachowania za negatywne reprezentowanie szkoły na konkursach przedmiotowych...” Wprawdzie oczywiste było, że nie mógł nam postawić jedynki za olimpiadę matematyczną, bo to by oznaczało, że „przypałowałby” jednych z lepszych uczniów, jednak pewien dyskomfort psychiczny pozostał.
W/w test pisaliśmy 60 minut. Było 9 zadań. Odpowiedzi napisałem do 7, z czego może 3-4 będą poprawne. Drugi etap raczej mi nie zagraża. Co gorsza, podobne zdanie ma większość pozostałych uczestników. Balcerakowa jest załamana, a my pocieszamy ja jak możemy ;-) Najciekawiej było jednak po zakończeniu testu – po 60 minutach obliczeń mieliśmy normalną, planową lekcję matematyki (olimpiadę pisaliśmy bowiem na angielskim) – kolejne 45 minut BEZ ŻADNEJ PRZERWY. Myślałem, że wykituję! Co, jak co, ale bitych dwóch godzin liczenia nie jestem w stanie wytrzymać. Gdy koszmar się skończył, myślałem, że mi łeb się zapali...
Ale dosyć o tych nieprzyjemnych rzeczach. Wreszcie udało mi się ujarzmić program obsługujący projekt SETI@HOME. Okazało się, że powodem braku jakichkolwiek działań klienta sieci był niedokończony transfer głównej części aplikacji (program dokonał autoaktualizacji). Po ściągnięciu wszystkich niezbędnych elementów system SETI@HOME pobrał z serwera uniwersytetu Berkeley w Kalifornii pierwszą jednostkę roboczą danych – WU (Work Unit). Po czym na ekranie pokazał się następujący komunikat: SETI@home - 2004-11-24 15:58:42 - Resuming computation for result 08ap04aa.750.5250.736064.184_2 using setiathome version 4.08 a magiczny pasek straszący do tej pory wartością 0,00% zaczął się powoli zapełniać. Niestety, obliczenie jednej jednostki roboczej przez komputer trwa około 7-8 godzin, więc jeszcze trochę mi zostało. Ale czego się nie robi dla ludzkości? J
Dodaj komentarz