Ślub... ...
Przedwczoraj dostałem zaproszenie na ślub mojego brata ciotecznego. Całkiem fajna sprawa, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero wtedy po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy jego narzeczoną – jak do tej pory prawie nigdy nie pokazywał się z nią na żadnych spotkaniach rodzinnych ani familijnych uroczystościach. Ale z drugiej strony wcale mu się nie dziwię – nie powiem, abym był szczególnie dumny ze swojej rodziny (z wyjątkiem tej najbliższej). Ślub za dwa tygodnie, w nadchodzącą niedzielę mam spotkanie z Martą, a żeby było ciekawiej, dzień wcześniej mam zajmować się z Mariuszem dogrywaniem kilku spraw związanych z Instytutem (przeklęta pogoda, to chyba naprawdę najgorszy rok naszej działalności od czasu powstania Obserwatorium). Oczywiście przy okazji będziemy pewnie oglądać z tuzin różnych filmów na komputerze, gdyż nigdy nie możemy sobie odmówić tej przyjemności podczas spotkań w paczce znajomych :) Jutro jadę do szpitala na operację chorej nogi; mam nadzieję, że nie będą mnie tam trzymać dłużej niż godzinę, bo chyba bym oszalał, gdybym musiał potem nadrabiać całodniowe zaległości z zajęć. Sprawa jest prosta – nie chorujesz = uczysz się = nie masz zaległości. Jesteś chory = kurujesz się = nic ci to nie daje i musisz przez 5 nocy z rzędu odrabiać i nadrabiać jeden tylko dzień nieobecności. Dlatego też zdecydowanie opłaca się nie chorować.
Nie wierzę, by poezja mogła zmienić świat. Prawdziwi twórcy zła nie czytają wierszy.
Wisława Szymborska
Dodaj komentarz