Walentynki - dzień pełen niespodzianek
Prolog
A więc (wiem, że nie zaczyna się zdania od „a więc” :P ) wczorajszego dnia spotkałem się z Martą. Akurat tak się złożyło, że spotkaliśmy się dokładnie w samo południe :) Po ciepłym powitaniu wręczyłem jej walentynkowy prezent; zdecydowałem się na czekoladki, które miałem przygotowane od pewnego czasu, oraz śliczne serduszko z lukrowanego piernika (nawiasem mówiąc, szkoda, że był takie ładne, bo pewnie musiało i być pyszne, a naprawdę szkoda byłoby go zjadać :D ). Dałem także Marcie dwa wiersze, które napisałem ostatnio (w zasadzie jeden miał już dobre kilkanaście tygodni, ale zazwyczaj swoją twórczość zostawiam „odłogiem” na jakiś czas, bym z pewnej perspektywy mógł ocenić, co należy jeszcze poprawić i udoskonalić). Mam nadzieję, że spodobały jej się (dowiem się pewnie dzisiaj). Marta sprawiła mi bardzo miłą niespodziankę dając mi wielkiego czerwonego lizaka w kształcie serca :D jest taki śliczny, że nie mogę go schrupać – stoi sobie teraz na biurku jako bardzo ładna ozdoba.
Spacer
Przed kinem poszliśmy coś zjeść, chociaż wszędzie był naprawdę niesamowity tłok. Do tej pory nie wiem, jakim cudem udało nam się jednak znaleźć miejsce, i to nawet całkiem wygodne. Znowu popełniłem podobny błąd, co na poprzednim spotkaniu: zamówiłem zbyt dużą porcję frytek, której nie byłem w stanie zjeść (chociaż to była tylko porcja średnia, nawet nie duża ani XXL); na szczęście poprosiłem o pomoc Martę i wspólnie udało nam się pokonać wroga ;) Kiedy już się najedliśmy i wygadaliśmy na niemal wszystkie możliwe tematy, przespacerowaliśmy się powoli w stronę kina, w którym miał być grany film. W międzyczasie skróciliśmy sobie drogę przechodząc przez park, który chociaż jest jeszcze zimno, wyglądał całkiem nie najgorzej. Nie mogę się jednak doczekać, kiedy wybierzemy się tam z Martą na wiosnę, gdy wszystko będzie zielone, kolorowe, wesołe. Naprawdę uwielbiam spędzać czas na łonie natury. Szkoda tylko, że tego wolnego czasu mamy tak mało... Ale wracając już do sedna sprawy, po kilkunastominutowym spacerze wyszliśmy z parku nieopodal kina.
Kino
Pierwsza rzecz, która mnie nieco zaskoczyła, to widok dosyć dużego tłumu ludzi przed kinem. Stało tam na moje oko kilkadziesiąt osób, co jest o tyle dziwne, że zazwyczaj nie ma ich więcej niż kilkanaście. Kiedy przed dwunastą wybierałem się do kina, żeby kupić odpowiednio wcześniej bilety, było tam niemało ludzi, ale na pewno nie tylu, ile teraz. Prawdziwy szok przeżyliśmy jednak w holu wejściowym. Do dwóch kas kolejna zawijała się co najmniej 3, 4 razy, wiele osób stało i rozmawiało, natomiast jeszcze DUZO więcej osób stało w głównej sali kina na parterze, z której to szerokimi schodami wchodzi się do głównej sali, Na moje oko było tam co najmniej 400 osób, i cały czas dochodziły nowe. Kiedy wchodziliśmy do sali na parterze, zagadka się wyjaśniła. Wiedziałem, że to jeden ze specjalnych seansów walentynkowych w tym kinie (drugi miał być dwie godziny później), każdy widz dostawał słodycze (małe kolorowe lizaki w kształcie serduszka) i że szykują w związku z tym specjalne niespodzianki. Jedną z tych niespodzianek były wspomniane lizaki, drugą i niewątpliwie bardzo fajną – za darmo rozdawane każdemu plakaty z filmu, trzecią zaś (i pewnie najważniejszą dla większości przybyłych) – bezpłatnie rozdawane wejściówki do jednego z klubów na miasteczku akademickim. Ja z Martą także wzięliśmy po jednej, chociaż po już nieco odległych wspomnieniach z półmetka, który był organizowany właśnie w jednym z takich klubów, mieliśmy na tyle mieszane uczucia, że zdecydowaliśmy się nie skorzystać z wejściówek. Co oczywiście nie zmienia faktu, że kino postarało się o naprawdę fajne atrakcje.
A co z samym filmem? Byłem na „Dlaczego nie!”, filmie o którym ostatnio jest dosyć głośnio. Co mogę powiedzieć z własnej relacji? Jest całkiem nieźle zrobiony, scenariusz mimo że przewidywalny, obfituje w czasem śmieszne, czasem zaskakujące zwroty akcji. Nie oglądałem jednak poprzednich komedii tego samego reżysera, więc nie mogę osądzić, jak dalece odbiega on od poprzednich produkcji. Ogólnie w skali od 1 do 10 oceniam „Dlaczego nie!” na 8. A ponieważ jestem naprawdę wymagającym widzem, jest to wysoka ocena! Nie chcę opowiadać tutaj szczegółów fabuły, ponieważ tego bloga mogą czytać osoby, które nie widziały, a chciałyby obejrzeć ten film. Ponadto nie jest to odpowiednie miejsce na obszerne recenzje.
A po filmie...
...udaliśmy się na uroczy spacer po Starym Mieście. Jednak jeszcze zanim weszliśmy na deptak i starówkę, spotkaliśmy osobę, której nigdy byśmy się nie spodziewali. Naszego księdza ze szkoły! :D Mieliśmy zatem okazję do porozmawiania z nim przez chwilę. Pytał się m.in. skąd wyruszyła ta „horda” (chodziło o wielki tłum ludzi, który szedł z kina, a prawie każdy trzymał w ręku plakat, stąd ksiądz był taki zadziwiony). Wyjaśniliśmy mu, o co chodzi, zapytał się też, czy będziemy gdzieś wyjeżdżać na ferie, co robimy, itp. Był zdziwiony, jak powiedziałem mu, że chwilami nam się nudzi (zrobił jedną z jego śmiesznych, rewelacyjnych min) i że czasem nie mamy co robić siedząc w domu. Spytał się też, czy ja i Marta jesteśmy parą, z jakiej okazji wybraliśmy się do kina (oczywiście, że z okazji walentynek ;) ) i jeszcze o kilka pomniejszych spraw. Potem pożegnał się i odszedł, a my jeszcze przez prawie całą drogę rozmawialiśmy o tym zaskakującym spotkaniu.
Spacer po deptaku i Starym Mieście był bardzo fajny. Nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, nie musieliśmy się martwić lekcjami, sprawdzianami, niczym. Byliśmy po prostu bardzo szczęśliwi, mogąc spędzić razem ten wyjątkowy dzień. Dzień, który mile zapadnie mi w pamięci na bardzo długo.
Dodaj komentarz