sesyjnie
Sesja w trakcie. Dużo pracy. Mało czasu a jeszcze mniej ochoty na pisanie na blogu.
Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności... Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Sesja w trakcie. Dużo pracy. Mało czasu a jeszcze mniej ochoty na pisanie na blogu.
Ostatnio czuję się wyjątkowo samotny. Choć wszędzie tak dużo ludzi, tak mało człowieka zarazem. Tak jak powiedział pewien filmowy bohater, „świat jest taki sam, tylko coraz w nim mniej”. Niestety muszę zgodzić się z tym stwierdzeniem. Coraz mniej jest w świecie rzeczy wartościowych, takich dla których warto żyć, cieszyć się i płakać. A co zostaje? Szarość, nijakość, banalność.
Osiem lat temu ktoś, kogo uważam za wielki autorytet powiedział mi: „Ludzie są głupi. Ludzie jako zbiorowość, jako grupa, są głupi. Mądre są tylko jednostki”. I z tym stwierdzeniem również się zgadzam. Problem w tym, że albo tych jednostek jest coraz mniej, albo tak skrzętnie ukrywają się przed światem, że nie sposób ich dostrzec.
Powoli kończy się mój czas odpoczynku. Pojutrze wracam do aż zbyt dobrze znanego mi rytmu: cztery dni nauki, jeden podróży, dwa odpoczynku. Na szczęście wykorzystałem do maksimum możliwości, jakie dało mi 10 dni wolnego, zatem jestem teraz wypoczęty zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Potrzebowałem tego odpoczynku.
Wczoraj TVP wyemitowała ostatni odcinek pierwszego sezonu mojego ulubionego serialu – Legend of the Seeker. Znałem jego treść na długo przed emisją – podobnie jak większości innych odcinków (Internet to wspaniała rzecz :>). O wrażeniach napiszę niebawem.
Jutro ostatni egzamin w tej sesji. Nareszcie! Z dotychczasowych potyczek wyszedłem obronną ręką i nie chciałbym zepsuć tego bilansu, dlatego dzisiejsze popołudnie spędziłem (jak co dzień ostatnio) w książkach, notatkach, kserówkach. Z naciskiem na te dwie ostatnie. Ostatni egzamin to socjologia – przedmiot niezbyt przeze mnie lubiany, ale za to z sympatycznym wykładowcą, który znakomicie niweluje negatywne cechy kursu. Dzisiaj zaliczyłem hydrologię; nie jest to trudna nauka, ale wymaga znajomości szerokiego spektrum zagadnień, dużej liczby wzorów i zestawień, co czyni ją wymagającym „przeciwnikiem” egzaminacyjnym :)
Zaczytuję się ostatnio w powieściach Terry’ego Goodkinda z cyklu Miecz Prawdy. Mimo tego co napisałem już wcześniej nt. języka literackiego używanego przez wskazanego autora, cykl Sword of Truth można śmiało polecić zarówno tym mniej, jak i bardziej wymagającym miłośnikom fantasy. Szczególnie uwiodła mnie historia Richarda i Kahlan, jednych z głównych bohaterów. Kochają się, lecz (znowu to powiem: „cóż za oryginalny pomysł!”) nie mogą być razem. Nie rozdziela ich żadna kochanka/kochanek, zdrada z przeszłości, rodowa tajemnica, ukryte pokrewieństwo ani nieślubne dzieci. Tym, co ich rozdziela i łączy zarazem, jest… miłość. Miłość cudowna i mroczna jednocześnie, bowiem z jej potęgi zrodzona jest magiczna moc przyrodzona Kahlan. Moc ta sprawia, że osoba, którą dotknie, staje się jej sługą. Na zawsze. Dlatego Kahlan nie może cieszyć się bliskością Richarda. Ani on jej. Temat z pozoru banalny, ale jakoś nikt wcześniej na niego nie wpadł. Dlatego mi się spodobał.
Za kilka dni Walentynki. Od trzech lat spędzam je samotne, ale za każdym razem boli to coraz mniej. Rodzi się pytanie: czy to dobrze?
My insides all turn to ash, so slow
And blew away as I collapsed, so cold
A black wind took them away, from sight
And held the darkness over day, that night
And the clouds above move closer
Looking so dissatisfied
But the heartless wind kept blowing, blowing
I used to be my own protection, but not now
Cause my path has lost direction, somehow
A black wind took you away, from sight
And held the darkness over day, that night
And the clouds above move closer
Looking so dissatisfied
And the ground below grew colder
As they put you down inside
But the heartless wind kept blowing, blowing
So now you're gone
And I was wrong
I never knew what it was like
To be alone
On a Valentine's Day, On a Valentine's Day
On a Valentine's Day, On a Valentine's Day
Przedwczoraj usłyszałem od kogoś bardzo mądre zdanie. In this life we can’t go back, only forward. Mimo, że nie zawsze akceptuję taki porządek rzeczy, mimo, że czasem nie chciałbym, aby wszystko szło naprzód, czas ucieka i nie ogląda się za siebie. Bez względu na to, czy tego chcemy, czy też nie. Dlatego dla własnego dobra muszę nauczyć się rozstawać z pewnymi sprawami z przeszłości.
Najtrudniej jest jednak zapomnieć o sprawach nierozwiązanych, o problemach, które wciąż nas dręczą i powracają, czy to w snach, czy w marzeniach. Nie pozbędziemy się ich, nie docierając do ich źródła. Ja nie mam na to szans, więc wygląda na to, że przyjdzie mi się borykać z nimi jeszcze przez chwilę.
Czytam sobie ostatnio ciekawą książkę. Opowiada o pewnym człowieku, który wyruszył by wypełnić swoje przeznaczenie (oryginalne, nieprawdaż?); towarzyszyła mu dwójka przyjaciół – czarodziej i spowiedniczka. Nie muszę kończyć, bo wiele osób odgadnie, że chodzi o Pierwsze Prawo Magii pióra Terry’ego Goodkinda. Fajna książka, aczkolwiek niektóre maniery językowe autora są odrobinę irytujące.
Sesja w połowie. Dokładnie. Zdałem jeden trudny i dwa proste egzaminy i czeka mnie jeszcze jeden trudny i dwa łatwe egzaminy. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, za tydzień o tej porze będę już odpoczywał i cieszył się, że kolejna sesja jest już za mną. Trzymajcie kciuki :)
In this life we can’t go back, only forward.
Zeddicus zul’ Zorrander