LITOŚCI...
Dzisiaj w naszym gimnazjum odbywały się zawody sportowe trzech rywalizujących ze sobą szkół. Jako gospodarze mieliśmy „popisać się klasą i zaskoczyć przeciwników we wszystkich aspektach gry”, jak to mówił nasz dyrektor. Na szczęście całemu zdarzeniu przyglądałem się jako kibic, więc nie musiałem palić się ze wstydu przy każdej naszej nieudanej akcji. W telegraficznym skrócie:
Były to zawody w piłkę ręczną. Drużyny grały w systemie każdy z każdym, najpierw dziewczyny, potem chłopaki. Jeśli jednak ktoś myśli, że nasi pokazali klasę, to się myli. To nie była żadna klasa. Zero, zero absolutne. Pierwszy mecz dziewczyny przegrały 3:6; kolejny: 0:3. Z kolei drużyna męska jakimś cudem wybroniła się najpierw na 4:2, lecz w drugiej połowie szybko zniżyli się do poziomu dziewczyn kończąc 4:6. Drugi mecz zakończył się podobnie: 3:7.
To była żenada. Po prostu żenada. W pierwszej minucie drugiego meczu nasza atakująca... sama sfaulowała się piłką, co wykorzystali przeciwnicy natychmiast obejmując prowadzenie. Kolejnym razem obrończyni przewróciła się przez nikogo nie dotykana, bo nie zauważyła zagłębienia w piasku... Jedyna dobra rzecz, którą można było powiedzieć o dzisiejszych zawodach, to to, że były krótkie. Kibice z naszego gimnazjum musieli znieść tylko 2,5 godziny męki. W końcowej klasyfikacji zajęliśmy ostatnie miejsce.
Litości...