Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności...
Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Wczoraj robiłem na komputerze porządki i znalazłem fajnego maila, którego jeszcze w gimnazjum wysłała mi moja nauczycielka angielskiego :D Zobacznie go koniecznie sami i przekonajcie się, jakie to zadziwiające skróty da się ułożyć z pozornie skomplikowanych i trudnych zdań ;)
A zatem:
UWAGA! Jeżeli chcecie umieślić gdzieś te nazwy albo wysłać je mailem znajomym, podajcie proszę adres tej strony (www.slowa.hk.pl). Dzięki!
posiadacz kości - magnat
pożegnanie Piera - papier!
obuwie Haliny - halibuty
niewielki Rosjanin - mikrusek
mała Turczynka - miniaturka
pojemnik ze zjawami - koszmar
człowiek bez mebli - persona non grata
tajemnica Arkadiusza - sekretArka
pożegnanie z chińskim specjałem - Paryż!
przystań pieniędzy - portmonetka
pytanie, czy coś jest niedrogie - czytanie?
egoistyczny stosunek do wieprzowiny - maszynka!
dźwięk z koszmaru - maraton
reklama proszku OMO - OMOtanie
zachęta dla starszego człowieka, aby pił przez słomkę - Stary Sącz
bat Celiny - Celibat
sznurek pochodzenia zwierzęcego - kotlina
nowe pieniądze - kasanowa
człowiek z niedopałkiem - mapet
dostawca gazu - gazda
kot Pameli Anderson - pampers
nielegalny punkt sprzedaży alkoholu, z którego korzystał np. Isaac Newton - metafizyka
dwa wypalone papierosy - parapet
płacz we dwoje - parlament
Pakt Północnoatlantycki dla miast - natomiast
aktorka grająca perfidne role - grahamka
skrzyżowanie kota z papugą - kotara
w gwarze: "gdzie on patrzy?" - kajzerka?
oddanie głosu kaczce - tykwa
syn optyka - synoptyk
żarówka o ogromnej wadze - ciężarówka
ciche mydło - szaFA
prośba o jałmużnę - panda!
amerykańska wybrakowana mapa - Wytnij Houston
zaproszenie do wspólnego spania - Honolulu
roztańczony dezodorant - FAbryka
oszczędzanie po staropolsku - domieszka
Najwyższa Izba Kontroli grających w pokera - pikNIK
człowiek posiadający mydło lub dezodorant - FAma
Które teksty uważacie za najlepsze? Macie jakieś inne propozycje? Zachęcam do oceny i komentowania pod tą notką!
Znowu, kiedy wydarzyło się dużo ważnych i ciekawych rzeczy, nie mogłem pisać na bieżąco. Teraz więc napiszę w telegraficznym skrócie, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni.
Zacznijmy od tego, że w sobotę urządziłem małą imprezę na pożegnanie karnawału. Najbardziej cieszyłem się z obecności na niej Marty, która przyjechała wcześniej z czego byłem bardzo zadowolony. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy, a przede wszystkim spędzaliśmy mnóstwo czasu razem.
Zabawa była udana; przygotowałem m.in. seans filmowy, trochę dobrej muzyki, kilka teledysków. A przede wszystkim dużo żarcia, którego nie mogliśmy przejeść :D Zabawa zakończyła się około drugiej, a my z Martą siedzieliśmy jeszcze do trzeciej. W końcu trzeba było się kłaść spać, żeby po niespełna pięciu godzinach snu wstać w miarę wypoczętym, a przynajmniej przytomnym ;) Marta jak zwykle rano była już w pełni gotowa do śniadania, ja jeszcze jakiś czas potem wykazywałem opóźnione reakcje na dochodzące do mnie bodźce.
Z kolei wczoraj zrobiliśmy małą reemisję naszego wakacyjnego projektu. Niestety jeden ze współpracowników nie wywiązał się z zadania i nie przygotował odpowiedniego zaplecza logistycznego, co nas naprawdę zdenerwowało.
Poza tym dzisiaj skończyłem drugi raz czytać Abhorsena Gartha Nixa. Ten australijski pisarz pisze naprawdę rewelacyjne książki! Aż chce się je czytać! Jego trylogia: Sabriel, Lirael, Abhorsen nie bez powodu jest jedną z najpopularniejszych serii fantasy. Poza tym uważam, że w jego książkach jest dużo więcej oryginalności i własnej inwencji niż u Rowling, która (co muszę stwierdzić z przykrością) zdecydowaną większość motywów skopiowała, zmieniając je tylko nieznacznie, by nikt otwarcie nie posądził jej o plagiat. Tak czy inaczej, uważam, że Trylogia to pozycja obowiązkowa dla każdego fana fantastyki.
Zgodnie z wczorajszą obietnicą, uzupełniam teraz walentynkową notatkę, której zalążek umieściłem wczoraj na blogu. Ponieważ jednak wczorajszy dzień był naprawdę długi i obfitował w wiele atrakcji, ograniczę się do zwięzłego, ale dokładnego opisu.
Prolog
A więc (wiem, że nie zaczyna się zdania od „a więc” :P ) wczorajszego dnia spotkałem się z Martą. Akurat tak się złożyło, że spotkaliśmy się dokładnie w samo południe :) Po ciepłym powitaniu wręczyłem jej walentynkowy prezent; zdecydowałem się na czekoladki, które miałem przygotowane od pewnego czasu, oraz śliczne serduszko z lukrowanego piernika (nawiasem mówiąc, szkoda, że był takie ładne, bo pewnie musiało i być pyszne, a naprawdę szkoda byłoby go zjadać :D ). Dałem także Marcie dwa wiersze, które napisałem ostatnio (w zasadzie jeden miał już dobre kilkanaście tygodni, ale zazwyczaj swoją twórczość zostawiam „odłogiem” na jakiś czas, bym z pewnej perspektywy mógł ocenić, co należy jeszcze poprawić i udoskonalić). Mam nadzieję, że spodobały jej się (dowiem się pewnie dzisiaj). Marta sprawiła mi bardzo miłą niespodziankę dając mi wielkiego czerwonego lizaka w kształcie serca :D jest taki śliczny, że nie mogę go schrupać – stoi sobie teraz na biurku jako bardzo ładna ozdoba.
Spacer
Przed kinem poszliśmy coś zjeść, chociaż wszędzie był naprawdę niesamowity tłok. Do tej pory nie wiem, jakim cudem udało nam się jednak znaleźć miejsce, i to nawet całkiem wygodne. Znowu popełniłem podobny błąd, co na poprzednim spotkaniu: zamówiłem zbyt dużą porcję frytek, której nie byłem w stanie zjeść (chociaż to była tylko porcja średnia, nawet nie duża ani XXL); na szczęście poprosiłem o pomoc Martę i wspólnie udało nam się pokonać wroga ;) Kiedy już się najedliśmy i wygadaliśmy na niemal wszystkie możliwe tematy, przespacerowaliśmy się powoli w stronę kina, w którym miał być grany film. W międzyczasie skróciliśmy sobie drogę przechodząc przez park, który chociaż jest jeszcze zimno, wyglądał całkiem nie najgorzej. Nie mogę się jednak doczekać, kiedy wybierzemy się tam z Martą na wiosnę, gdy wszystko będzie zielone, kolorowe, wesołe. Naprawdę uwielbiam spędzać czas na łonie natury. Szkoda tylko, że tego wolnego czasu mamy tak mało... Ale wracając już do sedna sprawy, po kilkunastominutowym spacerze wyszliśmy z parku nieopodal kina.
Kino
Pierwsza rzecz, która mnie nieco zaskoczyła, to widok dosyć dużego tłumu ludzi przed kinem. Stało tam na moje oko kilkadziesiąt osób, co jest o tyle dziwne, że zazwyczaj nie ma ich więcej niż kilkanaście. Kiedy przed dwunastą wybierałem się do kina, żeby kupić odpowiednio wcześniej bilety, było tam niemało ludzi, ale na pewno nie tylu, ile teraz. Prawdziwy szok przeżyliśmy jednak w holu wejściowym. Do dwóch kas kolejna zawijała się co najmniej 3, 4 razy, wiele osób stało i rozmawiało, natomiast jeszcze DUZO więcej osób stało w głównej sali kina na parterze, z której to szerokimi schodami wchodzi się do głównej sali, Na moje oko było tam co najmniej 400 osób, i cały czas dochodziły nowe. Kiedy wchodziliśmy do sali na parterze, zagadka się wyjaśniła. Wiedziałem, że to jeden ze specjalnych seansów walentynkowych w tym kinie (drugi miał być dwie godziny później), każdy widz dostawał słodycze (małe kolorowe lizaki w kształcie serduszka) i że szykują w związku z tym specjalne niespodzianki. Jedną z tych niespodzianek były wspomniane lizaki, drugą i niewątpliwie bardzo fajną – za darmo rozdawane każdemu plakaty z filmu, trzecią zaś (i pewnie najważniejszą dla większości przybyłych) – bezpłatnie rozdawane wejściówki do jednego z klubów na miasteczku akademickim. Ja z Martą także wzięliśmy po jednej, chociaż po już nieco odległych wspomnieniach z półmetka, który był organizowany właśnie w jednym z takich klubów, mieliśmy na tyle mieszane uczucia, że zdecydowaliśmy się nie skorzystać z wejściówek. Co oczywiście nie zmienia faktu, że kino postarało się o naprawdę fajne atrakcje.
A co z samym filmem? Byłem na „Dlaczego nie!”, filmie o którym ostatnio jest dosyć głośnio. Co mogę powiedzieć z własnej relacji? Jest całkiem nieźle zrobiony, scenariusz mimo że przewidywalny, obfituje w czasem śmieszne, czasem zaskakujące zwroty akcji. Nie oglądałem jednak poprzednich komedii tego samego reżysera, więc nie mogę osądzić, jak dalece odbiega on od poprzednich produkcji. Ogólnie w skali od 1 do 10 oceniam „Dlaczego nie!” na 8. A ponieważ jestem naprawdę wymagającym widzem, jest to wysoka ocena! Nie chcę opowiadać tutaj szczegółów fabuły, ponieważ tego bloga mogą czytać osoby, które nie widziały, a chciałyby obejrzeć ten film. Ponadto nie jest to odpowiednie miejsce na obszerne recenzje.
A po filmie...
...udaliśmy się na uroczy spacer po Starym Mieście. Jednak jeszcze zanim weszliśmy na deptak i starówkę, spotkaliśmy osobę, której nigdy byśmy się nie spodziewali. Naszego księdza ze szkoły! :D Mieliśmy zatem okazję do porozmawiania z nim przez chwilę. Pytał się m.in. skąd wyruszyła ta „horda” (chodziło o wielki tłum ludzi, który szedł z kina, a prawie każdy trzymał w ręku plakat, stąd ksiądz był taki zadziwiony). Wyjaśniliśmy mu, o co chodzi, zapytał się też, czy będziemy gdzieś wyjeżdżać na ferie, co robimy, itp. Był zdziwiony, jak powiedziałem mu, że chwilami nam się nudzi (zrobił jedną z jego śmiesznych, rewelacyjnych min) i że czasem nie mamy co robić siedząc w domu. Spytał się też, czy ja i Marta jesteśmy parą, z jakiej okazji wybraliśmy się do kina (oczywiście, że z okazji walentynek ;) ) i jeszcze o kilka pomniejszych spraw. Potem pożegnał się i odszedł, a my jeszcze przez prawie całą drogę rozmawialiśmy o tym zaskakującym spotkaniu.
Spacer po deptaku i Starym Mieście był bardzo fajny. Nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, nie musieliśmy się martwić lekcjami, sprawdzianami, niczym. Byliśmy po prostu bardzo szczęśliwi, mogąc spędzić razem ten wyjątkowy dzień. Dzień, który mile zapadnie mi w pamięci na bardzo długo.
A droga wiedzie wciąż w dal, choć się zaczęła tuż za progiem... Dzisiejszy dzień spędziłem dosyć melancholijnie, bowiem głównie rozmyślałem, czytałem książkę i grałem na gitarze. Nie wiem czemu, jednak czasami dopada mnie pewien smutek, albo nazwałbym to raczej sentymentem. Wspominam dawne historie, śmieszne albo intrygujące zdarzenia, wszystkie rzeczy, które chcę jak najdłużej zapamiętać. Stają mi przed oczami osoby drogie mojemu sercu, w szczególności zaś ta Jedyna, która jest mi spośród wszystkich najdroższa. Nie wiem, dlaczego miewam chwile takiego smutnego nastroju. Zdarza się to nie tylko teraz, w zimie, kiedy łatwo o chandrę czy depresję. Czasem czas rozmyślań nachodzi mnie w lecie, czasami pewnego wiosennego poranka. Rzekłbyś, w okresie zupełnie nieprzewidywalnym
Wydaje mi się jednak, iż zaczynam rozumieć, kiedy nastaje czas zadumy. A dzieje się tak w każdym momencie, kiedy podejmuję ważne, przełomowe decyzje. Często decyzje, które na zawsze odmieniają moje życie. Czyż w momencie wahania nie korzystamy bowiem z własnego doświadczenia i nawet nieświadomie, nie przypominamy sobie sposobu, w jaki poradziliśmy sobie z podobną kwestią w przeszłości? Do tej pory moja najważniejsza życiowa decyzja okazała się słuszna. I głęboko wierzę, że tak pozostanie.