Moja Opowieść Wigilijna
Święta... Co znaczy to słowo?
Czy to dwa dni siedzenia przed telewizorem i oglądania „rewelacyjnych”, „pasjonujących”, „niesamowitych” hitów filmowych?
Czy to dwa dni spędzone na pochłanianiu olbrzymich ilości jedzenia podczas „kreatywnych” spotkań z bliższą i dalszą rodziną?
CZYM SĄ ŚWIĘTA?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Ubiegłej nocy umarła babcia mojego serdecznego przyjaciela. Kilkanaście dni temu umarła mama innej osoby, którą znam.
Ponad osiemnaście lat temu umarł mój brat.
Nawet nie wiem, czy wierzę w święta...
To naprawdę dziwne uczucie, kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że pewne rzeczy nie powrócą. Nie da się cofnąć czasu, niezależnie od wszystkiego, nie da się.
Ale można powrócić... Nie cofać czasu, ale samemu powrócić do chwil, które były szczęśliwe. Tak bardzo chciałbym do nich powrócić. Tyle, że... one nie mogły być szczęśliwe.
Teraz jestem szczęśliwy, przynajmniej w większej części. I gorąco pragnę, by tak pozostało...
Niech poniższy tekst będzie moją Opowieścią Wigilijną:
(Tekst ten pochodzi z książki „Demon i panna Prym” Paulo Coelho)
Ostatnia wieczerza Jezusa z uczniami, namalowana przez Leonarda da Vinci. Tworząc to dzieło, Leonardo da Vinci natknął sie na pewną trudność. Musiał namalować Dobro pod postacią Jezusa oraz zło pod postacią Judasza - przyjaciela, który zdradza go podczas ostatniej wieczerzy. Malarz zmuszony był przerwać prace, gdyż poszukiwał modeli doskonałych. Pewnego dnia w czasie występu chóru chłopięcego, dostrzegł w jednym ze śpiewaków idealne uosobienie Chrystusa. Zaprosił go do swojej pracowni i wykonał kilka szkiców. Minęły trzy lata. Ostatnia wieczerza była prawie gotowa, jednak Leonardo wciąż nie znalazł idealnego modelu Judasza. Kardynał zaczął naciskać, żądając, by mistrz jak najszybciej ukończył obraz. Pewnego dnia, po wielu tygodniach poszukiwań, malarz znalazł w rynsztoku przedwcześnie podstarzałego młodzieńca, obdartego i pijanego w sztok. Z trudem udało mu sie nakłonić swoich uczniów, by zabrali go prosto do kościoła, ponieważ nie miał już czasu na szkicowanie. Zaniesiono zdezorientowanego nędzarza do świątyni. Uczniowie podtrzymywali go, podczas gdy Leonardo nanosił na fresk rysy wyrażające okrucieństwo, grzech, samolubność, tak wyraziście malujące się na tej twarzy. W tym czasie żebrak nieco otrzeźwiał. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą malowidło.
- Widziałem już ten obraz! - wykrzyknął z przerażeniem.
- Kiedy? - zapytał zaskoczony mistrz.
- Przed trzema laty, zanim wszystko straciłem. Śpiewałem wtedy w chórze, moje życie było pełne marzeń i pewien artysta poprosił mnie, abym mu pozował do postaci Jezusa.