ADWOKAT & KASKADER
Moja dwudniowa nieobecność na blogu była spowodowana ogromnym nawałem pracy. Musiałem uporać się z 5 (!) kartkówkami i 2 sprawdzianami podsumowującymi działy. Na szczęście jakoś wybrnąłem ze wszystkich opresji nie łapiąc przy tym żadnej negatywnej oceny.
Dzisiejsze lekcje były bardzo ciekawe. Już na samym początku kartkówka z chemii z węglowodorów nasyconych. Potem zaś dwa polskie z porąbaną Zrętkowską. Tym razem jednak zorganizowała nam coś interesującego. Ponieważ aktualnie omawiamy Antygonę, mieliśmy odegrać cos w rodzaju „procesu” Kreona i Antygony, dbając o wszystkie szczegóły (sędziowie, ława przysięgłych, obrońcy, świadkowie, itp.) i prawidłowy jego przebieg. Szkoda tylko, że pomysł wyszedł jej z dnia na dzień, gdy weszła do sali. Wprawdzie prawie nikt nie był przygotowany, jednak całość wypadła przyzwoicie.
Mimo, że skutecznie chowałem się plecami Mariusza, polonistka musiała mnie zauważyć. I oczywiście wsadzić do roli Kreona :-/ Ja nie dość, że nie miałem pojęcia o co chodzi, nie dysponowałem żadnymi materiałami, które pomogłyby przetrwać ten dwugodzinny kryzys (mieliśmy dwa j. polskie pod rząd). Cóż, trzeba było improwizować. Na szczęście Antygona była tak samo nieprzygotowana, jak ja, więc objąłem specyficzną strategię działania. Zacząłem zadawać jej bardzo szczegółowe pytania, by popełniła jakiś błąd i wyłożyła się na całej linii. To brzmi brutalne, lecz wbrew pozorom takie nie było. Głównie z powodu bardzo luźnej atmosfery panującej na „sali sądowej”.
Po 90 minutach męki sędziowie i ława przysięgłych udali się na naradę. Byłem zmęczony dużo bardziej niż gdybym wykonywał ostre ćwiczenia fizyczne. Myślałem, że mi łeb pęknie od nadmiaru informacji. Ale warto było się poświęcić. Mimo z góry przegranej pozycji (wg lektury prawa uznawane przez Kreona były niemoralne) udało mi się WYGRAĆ i Antygona została skazana. (J) Ale nie mogę spoczywać na laurach. Zgodnie z przewidzianym tokiem lekcji, w poniedziałek (na kolejnych dwóch lekcjach) ma się odbyć przeciwstawny proces. Tym razem to Antygona będzie oskarżać mnie o niemoralne i nieetyczne postępowanie, które doprowadziło do trzech samobójstw. To już nie będzie takie łatwe, gdyż, jak już wspomniałem, od razu jestem na przegranej pozycji. Skoro jednak dzisiaj udało mi się wygrać, mam cichą nadzieję, że podobnie będzie również w poniedziałek. Poza tym teraz mam czas odpowiednio się przygotować i opracować linię obrony w najdrobniejszych szczegółach. Życzcie mi powodzenia...
A tak poza tym, schodząc już z tematów prawnych, wczoraj miało miejsce bardzo śmieszne zdarzenie. Teraz jest śmieszne, ale wczoraj nie było nam do śmiechu. Zaczęło się od tego, że Szczepan z IIIb przyszedł do naszej paczki pod okno i zaczął o czymś nawijać. Wtedy podszedł jeszcze Dawid Mały i o cos się pokłócili. Nagle Dawid otworzył okno i wyrzucił przez nie słoik z... pasztetem drobiowym, który skądś wytrzasnął. Okno to wychodzi na drugą część dachu, która jest około trzy metry niżej. I na tym właśnie dachu zatrzymała się przesyłka. Z dachu do ziemi było jakieś pięć metrów.
- Założę się, że nie zeskoczysz stąd po słoik – powiedział Dawid.
- Zależy, ile dajesz? – Zapytał Szczepan.
- No, powiedzmy 5 złotych.
- Ok., to w porządku. Kasa na jutro.
I wtedy Szczepan... wyskoczył przez otwarte okno na niższą część dachu! Stamtąd wziął słoik i z rozpędu zleciał na ziemię. Najśmieszniejsze (albo właściwie najtragiczniejsze) jest to, że całe zajście widział... dyrektor, który natychmiast pobiegł na dół pod dach. Po kilku minutach wrócił, trzymając za fraki Szczepana ze słoikiem pasztetu w ręku. Aha, ten drugi utykał na lewą nogę. Skończyło się na tym, że Szczepan dostał naganę, a Dawid Mały upomnienie, z zaznaczeniem, że jeśli jeszcze raz założy się o podobne kretyństwo z kimkolwiek, będzie miał trwale obniżone sprawowanie. Kaskaderzy...