Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności...
Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Odbyłem wczoraj bardzo miłe spotkanie z Piotrkiem – moim przyjacielem, a jednocześnie synem mojego byłego nauczyciela. Na szczęście udało mi się uniknąć bezpośredniej konfrontacji z jego tatą, bowiem wtedy zostałbym nieodwołalnie i bezapelacyjnie zaproszony na herbatkę i dłuższą rozmowę :D tak to już jest u nich, że każdy, nawet niespodziewany gość zostaje potraktowany bardzo specjalnie. Piotrek i jego rodzice są ludźmi o niesamowitej wręcz kulturze osobistej. Ludzi z taką klasą można spotkać naprawdę bardzo rzadko, tym bardziej cieszę się, że na nich trafiłem
Dobra, ale do rzeczy :) Byłem u Piotrka w konkretnej sprawie, mianowicie na samym początku stycznia poprosiłem go o pomoc w pewnym przedsięwzięciu. Chodziło o przygotowanie gitary (z której korzystała kiedyś moja siostra) na moje potrzeby – piszę prawą ręką, ale gram jak osoba leworęczna, więc zachodziła potrzeba przełożenia strun w odwrotnej kolejności. Ponieważ jednak jest to operacja delikatna, a ja się na niej nie znam, poprosiłem o pomoc Piotrka, który nie dość, że gra na gitarze, to ma także własny zespół muzyczny.
Niestety z powodu m.in. mojej choroby (pisałem o tym tydzień temu) oraz nawału zajęć pod koniec pierwszego semestru nauki, dopiero wczoraj znalazłem chwilę czasu, żeby wpaść do Piotrka po gitarę i wreszcie rozpocząć granie na porządnym instrumencie ;) Rzeczywistość przeszła moje oczekiwania, bowiem Piotrek nie tylko wymienił struny (co okazało się koniecznością, ponieważ w trakcie pierwszego podejścia druga struna basowa pękła), ale także obniżył wysokość strun, dzięki czemu znajdują się teraz niżej na gryfie i łatwiej jest dociskać je do progów. Poza tym obecnie struny basowe są metalowe, zaś wiolinowe nylonowe, dzięki czemu także znacząco poprawił się komfort gry. Jestem naprawdę bardzo mile zaskoczony innowacjami wprowadzonymi przez Piotrka.
Teraz z kolei przyszła pora na porządne rozpoczęcie nauki gry. Jak na razie ćwiczę ułożenie rąk, pojedyncze akordy czy nieskomplikowane przygrywki. Mam jednak nadzieję, że z drobną pomocą Piotrka oraz mojej siostry (muszę się jej zapytać, czy jeszcze nie zapomniała, jak się gra na gitarze :P ) uda mi się osiągnąć w miarę porządny poziom umiejętności.
Ostatni okres nauki był dla mnie niewątpliwie jednym z najcięższych. W dodatku jak już pisałem tydzień temu, chorowałem i nie byłem w szkole podczas realizowania bardzo ważnych tematów. Szczególnie, jeżeli chodzi o matmę (jak już pisałem, mamy teraz taką matematyczkę, która daje nam w kość dużo bardziej niż ta sprzed roku). W dodatku już został u nas zapowiedziany ogólnoszkolny sprawdzian z matematyki – szykuje się niezła jazda :/
Ten tydzień to był istny dom wariatów. Każdy sor latał po szkole, załatwiał jakieś sprawy, czasem nawet nie przychodził na lekcje (szczególnie nasza odjechana chemiczka, którą nazywamy Beretek). Niestety niektórzy (czytaj: matematyczka) robili nam (nie)zapowiedziane kartkówki, by chyba jeszcze bardziej pognębić uczniów tuż przed upragnionym wolnym. W czwartek zostałem zapytany przez polonistkę po raz pierwszy w tym roku szkolnym i drugi raz, odkąd chodzę do tej szkoły! Nie mam pojęcia, czemu pyta mnie tak rzadko, bo najlepszym uczniem bynajmniej nie jestem :) Niezależnie od tego, podoba mi się taki stan rzeczy.
Przedwczoraj na historii (i dzięki Bogu, że właśnie wtedy, ponieważ nie zniósłbym siedzenia i nudzenia się z naszym historykiem) w auli szkoły organizowane było przedstawienie Walentynkowe. Moim skromnym zdaniem wyszło średnio: ani bardzo źle, ani też bardzo dobrze. Po prostu tak przeciętnie. Nawet pomimo tego, że naprawdę postarali się jeżeli chodzi o konwencję i oryginalność (mogliśmy zobaczyć m.in. sceny, jak Danuśka ratuje Zbyszka z „Krzyżaków” Sienkiewicza przed szubienicą, współczesną wersję Romea i Julii połączoną z wykonywaniem piosenek zespołu Ich Troje czy fragment mitu o Parysie i złotym jabłku, który to dał później początek wojnie trojańskiej). Niestety nie wszyscy wczuli się w swoje role, kilku aktorów musiało też improwizować bądź korzystać ze ściągawek. Fajna była natomiast dekoracja – różowe i czerwone balony, które potem przez dobre kilka godzin pękały z trzaskiem, kiedy jakiś uczeń przebił je szpilką.
Korzystając z okazji, warto się zastanowić nad obecnym wyglądem święta zakochanych, które jest raczej komercją niż rzeczywiście dniem kryjącym pewne przesłanie. Ja uważam, że cała komercyjna otoczka Walentynek jest zdecydowanie nie na miejscu, podobnie, jak puszczanie np. reklam świątecznych przez cyfrę + (telewizja satelitarna) DRUGIEGO LISTOPADA, czego byłem osobiście świadkiem – widać, że firma ta upadła całkiem na głowę, nie szanując ani swoich klientów, ani dnia wszystkich świętych. Ale to nie pierwsze ich tego typu zagranie, o czym wielu klientów mogło się przekonać na własnej skórze...
A wracając do Walentynek, dzień ten jest rzeczywiście pełen kontrowersji. Ponieważ może być dla kogoś dniem najszczęśliwszym, który może spędzić z ukochaną osobą, lecz należy też pamiętać o wszystkich tych, którzy czas ten spędzą samotnie, gdyż z pewnych powodów nie jest im teraz dane posiadać kogoś bliskiego u swojego boku. Tak więc nie zawsze święto miłości jest powodem do świętowania, szczególnie kiedy skupia się na beznadziejnej komercji, nie zaś istocie celu – uczuciach. Przypominają mi się tutaj słowa, których niestety nie przytoczę w oryginale, bowiem była to sentencja łacińska, niemniej jednak w tłumaczeniu znaczyły mniej więcej: Zwycięzców poskramiaj, zwyciężonych oszczędzaj
Wprawdzie w miłości nigdy nie ma zwycięzców ani zwyciężonych, ale warto, aby osoby, które Walentynki spędzą szczęśliwie, pomyślały także o tych, dla których będzie to dzień smutku. Bowiem nigdy nie wiadomo, co jest nam pisane.