Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności...
Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Przed chwilą chciałem wejść na blogi.pl i jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast dobrze znanej strony głównej, zaskoczył mnie komunikat (niestety nie zapisałem go dokładnie, ale coś podobnego):
bad server request or server does not response...
Klikam na Odśwież i nic. Ładuję stronę od nowa i nic. Już mam łapać za telefon i wykręcać numer na policję, meldując, że jakiś haker zaatakował stronę blogi.pl, ale postanawiam jeszcze uruchomić IE 7 (na co dzień używam Opery). Patrzę: strona załadowana! Tchnięty nową nadzieją, w Operze po raz kolejny klikam na Odśwież i... działa! Blogi.pl pojawiły się tak szybko, jak szybko wcześniej zniknęły. Mam nadzieję, że to jednostkowy, odosobniony przypadek, który nie będzie pojawiał się częściej. Ale przyznam, że miałem stracha, że oto moja całodniowa praca została zniwelowana na skutek jakiejś awarii serwera. Na szczęście tym razem był happy end. :)
Z ciekawości wziąłem dzisiaj jedną z największych regionalnych gazet i zacząłem czytać (wczorajsze wydanie, bo dzisiaj nie chciało mi się iść do kiosku :P). Odczuwałem potrzebę czasowego ogłupienia się. Może to się wydawać dziwne, ale już wyjaśniam, dlaczego potrzebuję tymczasowego obniżenia doraźnego poziomu IQ :) Wczoraj cały dzień spędziłem na montowaniu szablonu – kilkanaście godzin HTMLu, CSSu i tych wszystkich znaczników, kodów, itp. Od tego można dostać kręćka! A poza tym od tygodnia montuję jeszcze stronę Instytutu, co zmusza mnie do ciągłego siedzenia w tych przeklętych kodach. Nie, oczywiście nie mogli nam załatwić porządnego edytora WYSIWYG – muszę siedzieć w notepadzie ++ :/ po prostu pięknie... :(
Ale wracając do tematu, po kilku dniach monotonnej pracy (telewizora nie widziałem chyba od polowy ubiegłego tygodnia), moja wydajność znacząco spadła. Dlatego dzisiaj urządzam sobie urlop od wszelkiego wysiłku intelektualnego. Innymi słowy, odmóżdżam się. Wprawdzie czytanie gazety także zmusza do utrzymywania procesów myślowych, ale na nieporównywalnie niższym poziomie, niż te przeklęte kody, które śnią mi się po nocach.
Nie podaję nazwy gazety, żeby nie robić nikomu reklamy ;)
Strona pierwsza. Na pierwszej stronie mamy artykuł poświęcony byłym zakonnicom, które nielegalnie mieszkają w klasztorze w Kazimierzu Dolnym. Pewien teatr z Gorzowa zamierza we wrześniu wystawić sztukę opartą na historii kobiet. Są liczne głosy zarówno za, jak i przeciw. Zakończenie spektaklu zostanie wybrane przez widzów – wersja „A”: byłe zakonnice zostają w klasztorze, wersja „B”: byłe zakonnice opuszczają klasztor. W bieliźnie, ponieważ wcześniej zrzucają mundurki zastępujące im habity. Zapytacie, co sądzę o tej sztuce? Nie wiem, nie mam zdania na ten temat. Może to i dobrze, że nagłaśniają taką kontrowersyjną bądź co bądź sprawę, może to źle. Niezależnie od mojej opinii, we wrześniu poznamy szczegóły spektaklu.
Strona druga. Większość strony drugiej zajmuje artykuł informujący o tym, że prawie 40% Polek nie stosuje żadnych metod antykoncepcji. Według badań międzynarodowego instytutu badawczego, tym samym plasujemy się na ostatnim miejscu w Europie pod względem stosowania różnych metod zapobiegania ciąży. Wyniki przedstawiono po opracowaniu ponad 12 tysięcy ankiet, z czego ponad tysiąc ankiet wypełniły mieszkanki naszego kraju. 6% Polek nie stosuje antykoncepcji z powodu przekonań religijnych, 25% nie potrafi powiedzieć, dlaczego się nie zabezpiecza, 24% stosuje metody „uda się/nie uda”, czyli seks przerywany oraz metody naturalne (kalendarzyki, obserwacje śluzu, itp.). Jedynie 20% Polek stosuje tabletki antykoncepcyjne. Wniosek: biorąc pod uwagę te wyniki, dziwi fakt, że Polaków jest tak mało. Ale chyba nawet wiem dlaczego: bo wszyscy wyjechali za granicę :D
Strona trzecia. Głównym tekstem strony trzeciej jest informacja, że poszkodowani w wichurze, która kilka dni temu przeszła nad regionem, otrzymają pomoc od wielu życzliwych ludzi. Ich sytuacja jest szczególnie ciężka, gdyż żona pana domu w niedzielę urodziła córeczkę i nie ma teraz do czego wrócić – ich dom został niemal zrównany z ziemią przez trąbę powietrzną. Na szczęście znalazło się kilkanaście firm oraz osób prywatnych, które chcą pomóc ofiarom tragedii. Dostarczą one m.in. łóżeczko dla noworodka, lodówkę i inne sprzęty domowe, ubrania i inne potrzebne rzeczy. Miło jest przeczytać, że jednak jeszcze trochę dobra tli się na tym świecie.
Strona czwarta. Tutaj mamy okazję przeczytać o dobrym i złym glinie. To znaczy, o dobrym i złym akwizytorze – moje przejęzyczenie ;) Ten pierwszy pracuje nadal i sprzedaje ludziom po 20 zł dwa urządzenia do masażu warte tak naprawdę 4,70 zł. W dodatku mogę się założyć, że wszystkie są Made in Czajnik. Ten drugi pracował jeszcze do niedawna, ale kiedy zaczepiani przez niego przechodnie odmawiali kupna kiczowatych urządzeń, wyzywał ich od najgorszych, przeklinał, a nawet zabierał się do bicia. Jednak ludziom się to nie podobało – po wielu skargach zły akwizytor został zwolniony, i nie będzie już uprzykrzał nikomu życia (przynajmniej do czasu, kiedy nie zatrudni go inna firma handlu obwoźnego). Natomiast dobry akwizytor pracuje nadal, sprzedając te tandetne chińskie buble z grubo ponad 100% marżą.
Strona piąta. To już ostatni prawie pełnostronicowy artykuł w tym wydaniu gazety. Informuje o tym, jak w pewnym mieście o prawie miesiąc przedłużą się roboty ziemne na jednym z najważniejszych skrzyżowań komunikacyjnych, a to dlatego, że drogowcy podczas prac spodziewali się znaleźć pod jezdnią tylko dwa kable, a znaleźli ich kilkadziesiąt. Żeby było fajniej/śmieszniej (niepotrzebne skreślić), kabli tych nie ma na żadnych planach i nie wiadomo, gdzie tak naprawdę biegną i do czego u licha służą. Moja opinia: to się dopiero nazywa włoska robota: ktoś tak skrzętnie kiedyś zakopał te kable, że do niedawna nikt nie był świadomy ich istnienia :) Pytanie tylko: kto i co ma teraz z nimi zrobić, kiedy pół miasta musi jeździć po objazdach?
Dobra, dosyć męczenia Was prasówką. Chyba za bardzo się przy tym nie odmóżdżyłem, więc idę na spacer. Na razie!