Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności...
Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Ciężko, ciężko i jeszcze raz bardzo ciężko. Chwilami padam ze zmęczenia po wszystkich sprawdzianach i kartkówkach, jakie przydarzyły nam się w szkole. W dodatku wczoraj przez całe przedpołudnie zmuszony byłem prowadzić (m.in. razem z Martą, dwiema Kaśkami i kilkoma innymi osobami) kawiarenkę naszej klasy dla byłych absolwentów. Fakt, że prawie nikt nie przyszedł, ma tutaj drugorzędne znaczenie :/ i tak musieliśmy siedzieć do trzynastej.
Niedawno wróciłem z drugiej tury szkolenia organizowanego przez organizację nadzorującą prowadzony przez nas projekt. Naprawdę nie miałem ochoty się tam wybierać, ale takie były wymogi, więc chcąc nie chcąc pojechałem. Nie powiem, że była to strata czasu, ale na pewno zostając w domu wykorzystałbym go dużo lepiej. Tym bardziej, że nauki mamy naprawdę bardzo dużo. Jeszcze na dodatek w tym tygodniu szykują się cztery sprawdziany, w następnym jeszcze jeden. Gdyby nie fakt, że za dwa tygodnie spotykam się z Martą, chyba już dawno padłbym z wyczerpania nie widząc celu tej pracy. Na szczęście jednak na końcu ciemnego tunelu jaśnieje światełko, które przybliża się z każdym dniem.
Dziś rano, o godzinie 5:30 odbyłem niezwykle interesującą rozmowę z... Martą. A jej powodem był punkt maksymalnej aktywności leo-nidów (takich fajnych meteorytów wylatujących z gwiazdozbioru poniżej Wielkiej Niedźwiedzicy). Niestety mimo zsynchronizowanych i skoordynowanych wspólnie działań, ani ja ani Marta nie dostrzegliśmy żadnego meteoru – wszędzie była zbyt wielka mgła. A naprawdę szkoda.
Cytat na dziś:
Nie powiem: „Nie płaczcie”. Albowiem nie wszystkie łzy są złe. Żegnajcie!
Cytat na dziś: ”Żyj tak, byś był dumny ze swojego życia, albowiem warto jest żyć z satysfakcją dobrego wykorzystania danego nam czasu”
KCL
Ostatnie dni, jak zresztą i okres dużo wcześniejszy znów upłynęły mi pod znakiem ciężkiej i wyczerpującej pracy. Chwilami mam już ochotę rzucić wszystko i przez kilka nic nie robić, zupełnie nic... Ach, marzenie :) Ale po kolei:
W ostatnią niedzielę miałem półmetek. Pewnie dopiero jutro albo w sobotę będę miał chwilę czasu, żeby dokładniej opisać wszystko, co się wtedy wydarzyło, ale teraz ograniczę się jedynie do treściwego opisu. Impreza odbyła się w jednym z klubów studenckich na kampusie (nie podam nazwy, żeby nie robić kryptoreklamy, całkiem zresztą nieuzasadnionej). Powiem szczerze, że naprawdę bardzo nie lubię takich klubów, dyskotek ani okazji do zabawy. Dlaczego? O tym miałem już okazję przekonać się w niedzielę. Znając temperament i skłonność do wyskoków większości osób z mojej klasy podejrzewałem, że zabawa półmetkowa zamieni się po prostu w zwykła popijawę. Niestety miałem rację.
Umówiłem się z Martą, Kaśką i Mariuszem (Kaśka zaprosiła go na półmetek) nieopodal klubu, gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że jeszcze nikogo nie wpuszczają do środka. Więc odstaliśmy swoje pół godziny w zimnym i mokrym pomieszczeniu (na podłogę lała się woda z dziurawego dachu...), potem była mordęga z szatnią, która powinna być co najmniej cztery razy większa, by pomieścić wszystkie kurtki wszystkich imprezowiczów. A potem był chaos. Chaos w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wszędzie pełno osób z mojej klasy i humana (organizowali imprezę razem z nami), połowa pali, połowa pije, a trzy czwarte są w stanie lekko wskazującym. Po krotki rekonesansie znaleźliśmy wolny stolik i rozsiedliśmy sie tam we czwórkę. Dostaliśmy pizzę wliczoną w cenę biletu, a gdy razem z Martą poszedłem zamówić colę, podali nam... piwo :/ nikomu cywilizowanemu nie przyszło do głowy, że nawet na takiej zabawie ktoś chyba jeszcze nie ma ochoty zalać się w trupa. Piwo powędrowało do Kaśki (która w międzyczasie na spółkę z Mariuszem wypiła już trzy), a ja podjąłem druga, tym razem skuteczną próbę zamówienia coli. Była całkiem dobra, ale cholernie zimna i niezbyt dobra na moje jeszcze wciąż chore po infekcji gardło. Na razie jednak mija już prawie tydzień od tego czasu i nie skarżę sie na żadne choróbsko więc mam nadzieję, że ostatecznie mi nie zaszkodziła. ;)
Gdzieś po jakichś dwóch godzinach wybraliśmy się z Martą, żeby potańczyć. Niestety w piwnicach, gdzie było miejsce do tańczenia, walał się tłum pijanych i/lub naćpanych ludzi, zaś muzyka wciskała bębenki w środek uszu; warto dodać, że to wcale nie była muzyka, gdyż ja nie uznaję techno ani hip hopu za muzykę. Podobnie Marta. Skierowaliśmy się zatem ku najwyższemu piętru, gdzie było organizowane karaoke (od biedy...). I co się okazało? Tam z kolei jest niewielki tłumek zdecydowanie nachlanych gości z mojej i drugiej klasy, którzy śpiewają beznadziejne piosenki z ekranu. Muzyka tez za głośna. Najlepiej było na parterze – docierały do nas dźwięki o takiej głośności, jakiej powinny, procent nietrzeźwych osób też był stosunkowo niewielki. Jaki więc problem? Tutaj nie ma miejsca do tańczenia. Zrezygnowaliśmy więc i postanowiliśmy spędzić przynajmniej część wieczoru na przyjemniej i miłej rozmowie.
W międzyczasie Kaśka i Mariusz zajmowali się sukcesywnie opróżnianiem kolejnych kufli piwa. Ponieważ jednak Mariusz miał mocniejszy łeb, a może Kaśka wypiła dużo więcej, już po bardzo krótkim czasie zauważyliśmy z Martą, że Kaśka zaczyna zachowywać się dziwnie. A po kilkudziesięciu minutach było definitywnie widać, że jest pijana. Kompletnie pijana. Opierała się o Mariusza albo wydzierała mu z reki kufel z piwem i trzymając go oburącz, wychylała w zadziwiającym tempie. Przyznam się szczerze, że byliśmy z Martą lekko zażenowani jej zachowaniem, gdyż naprawdę sadziliśmy, że zadowoli się symbolicznym kuflem albo nawet sokiem. Niestety... Dobrze chociaż, że Mariusz nie zachowywał się jak ostatni pijak.
Jak na warunki, bawiłem się jednak całkiem dobrze, ale tylko dlatego, że miałem u swojego boku Martę. Mogliśmy rozmawiać, śmiać się i obserwować wszystkich tych, dla których zabawa się już skończyła. Naprawdę ten czas nie był stracony tylko i wyłącznie dzięki jej obecności. Poza tym Marta też nie kryła się, że zdecydowała się przyjść na półmetek wyłącznie dlatego, że zaprosiłem ją. Gdyby nie to, z pewnością bawilibyśmy się jeszcze lepiej we dwójkę w jakimś bardziej normalnym i niewątpliwie atrakcyjniejszym miejscu. Nie mam jednak czego żałować – warto było przyjść choćby dla tych wszystkich chwil spędzonych razem z nią. A Kaśka? Okazało się, że zaprosiła Mariusza głównie po to, by wywrzeć wrażenie i wywołać zazdrość u Kuby (który mimo, że przyszedł sam, doskonale się bawił). Niestety nie udało się jej to, wobec czego dalej piła już tylko z rozpaczy, a to wszystko po to, by przed pierwszą rozpłakać się z upicia, wstydu i smutku. Naprawdę bardzo jej współczułem.
Niebawem pożegnałem się z Martą, gdyż był najwyższy czas do powrotu. Ona miała wracać niedługo potem razem ze swoim tatą, zaś Kaśka wracała ze swoim dużo później – gdy już była pijana z rozpaczy uznała, że najlepiej jest pójść w taniec z nowo poznanymi chłopakami (O tempora! O mores!), o czym dowiedziałem się z pewnego źródła dzień po imprezie. Reszta popiła sie na umór już niedługo po pierwszej, a sam widziałem dużo wcześniej, jak ochroniarz wyprosił kompletnie zalanego gościa z humana. I na tym mają polegać zabawy? Napić się, zwymiotować i nazajutrz leczyć kaca? Jeśli tak, to wcale nie żałuję, że nie bawiłem się w ten sposób. Jestem przekonany, że pod koniec imprezy ja i Marta byliśmy jednymi z naprawdę niewielu trzeźwych osób. A szkoda...
Dostałem od Marty zaproszenie na Sylwestra, z którego na pewno skorzystam, zaś już w tej chwili zaprosiłem ją na niewielką zabawę karnawałową, którą, jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie, urządzę być może na początku stycznia przyszłego roku. Tak więc jak już wspominałem, nie dość, że półmetek nie był dla nas stracony, spędziliśmy miło czas i udowodnili, że naprawdę można bawić się dobrze, ale i z kulturą i zachowaniem godnym przedstawiciela rasy ludzkiej, nie zaś pospolitego zwierzęcia, którym kieruje tylko instynkt i wrodzone odruchy.
„Rzucę się w ogień, skoczę w przepaść, powstanę z popiołów. Ponieważ wiem, że Ty jesteś ze mną.”
Ostatnio mam naprawdę wielkie urwanie głowy i niestety nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie sytuacja uległa zmianie. Mimo to postaram się dodawać notki, tak szybko, jak to będzie możliwe. Proszę jednak o wyrozumiałość i cierpliwość.
A co takiego ciekawego działo się od ostatniej notki? Przede wszystkim zdążyłem już wyleczyć się i dwa razy ponownie zachorować :( Naprawdę taka jesienna ponura pora jest okropna. Nawet teraz, gdy na zewnątrz świeci słońce i jest naprawdę ciepło, nie wiem jakim cudem złapałem przeziębienie. To chyba jakiś pech albo zrządzenie losu.
W ciągu ostatniego miesiąca zdążyłem już raz na dobre zakończyć nasz projekt i przygotować kilka wstępnych dokumentów do rozliczeń. Z kolei tydzień temu spędziłem weekend bardzo miło. W sobotę spotkałem się z Martą; spędziliśmy cały dzień bardzo fajnie, pomimo przejmującego chłodu i wszechobecnej mgły jaka zaległa nad miastem. Uważam, że to spotkanie było najbardziej udane ze wszystkich dotychczasowych. Z kolei w niedzielę odwiedziłem Martę w jej miejscowości, przy okazji projekt, jaki realizowała Katarzyna M. z naszej klasy. W naprawdę telegraficznym skrócie: projekt wyszedł jej naprawdę fajnie, niemniej dla mnie najważniejsze było miłe spędzenie popołudnia z Martą; poznałem także jej pieska – sympatycznego kundelka, którego wszędzie pełno. Dzień oceniam jako naprawdę udany.
Poza tym dwa tygodnie temu byliśmy na strzelnicy w ramach zajęć PO. Dostałem 39 punktów na 50 możliwych, więc nie było jeszcze tak źle. Szkoda tylko, że strzelaliśmy z broni długiej. Glock albo Walter, to byłoby dopiero coś :) Niestety z krótkiej mamy strzelać dopiero w... czerwcu! To i tak dobrze, że w ogóle poszliśmy teraz na strzelnicę.
Jestem chory. W ubiegły wtorek dopadło mnie jakieś paskudne choróbsko, które okazało się być zapaleniem ucha środkowego. Przez to właśnie czuję się w tej chwili jakby przejechał mnie walec drogowy. Dlatego przepraszam za niepisanie niczego w obrębie ostatniego tygodnia i jednocześnie informuję, że możliwe jest pojawienie się następnej notki dopiero za kilka, kilkanaście dni, kiedy wreszcie wyzdrowieję. Tymczasem idę się kurować.
Ostatnio dużo się działo, jak to zresztą bywa zawsze na początku roku szkolnego. Nim jednak opowiem wszystko dokładnie, gwoli ścisłości napiszę o tym, jak spędziłem kalendarzowy pierwszy wrzesień – dzięki sprzyjającym okolicznościom mieliśmy z Martą możliwość wspólnego wybrania się do kina i miłego wypełnienia czasu w dniu, kiedy to zazwyczaj trzeba iść do szkoły. Po wyjściu z kina spotkaliśmy jeszcze naszą wspólną koleżankę ze szkoły, która tak się rozgadała, że wycięła nam całą godzinę zegarową z życiorysu. Na szczęście po pewnym czasie udało nam się od niej uwolnić, by kontynuować wakacyjno-szkolne spotkanie ;)
A jaki był czwarty września? Pod niemal każdym względem taki jak zawsze, z tą różnicą, że jeszcze fajniejszy. Dowiedziałem się, że jedna jedyna osoba z mojego dawnego gimnazjum poszła w moje ślady i wybrała liceum, w którym się uczę (osobą tą jest chłopak imieniem Stasiek). Reszta po prostu zdezerterowała sądząc, że nie dadzą rady i że będzie im tutaj zbyt ciężko. Taki właśnie błąd popełnia 99% populacji: każdy boi się nieznanego, ale tylko nieliczni powstają, by się z nim zmierzyć i ostatecznie rozwiać swoje obawy. Reszta natomiast idzie na łatwiznę i wybiera życie po najmniejszej linii oporu. Ale czy za 5, 10, 20 czy 50 lat będą z tego zadowoleni? Czy z czystym sumieniem będą mogli spojrzeć w lustro i uśmiechnąć się do swojego odbicia? Czy też oszukają siebie mówiąc „i tak nie dałbym/dałabym rady, dobrze więc, że wybrałem/am łatwiejszą ścieżkę mojego życia”? Przez całe życie podejmujemy wybory i przez całe życie uczymy się. Mimo to i tak na zawsze pozostajemy głupi i niedoświadczeni, jednak jest różnicą, czy ta głupota wynika z braku chęci do twórczego myślenia i zmieniania siebie (przytoczę tutaj zasadę, o jakiej wspominał były dyrektor gimnazjum, w którym się uczyłem: „Jakim mnie Boże stworzyłeś, z takim się mną męcz”) czy też z faktu, że uczymy się ciągle i ciągle jeszcze za mało wiemy.
Ale dosyć już filozoficznych wywodów. Co się zmieniło w czasie dwóch miesięcy wakacji? Do naszej klasy doszedł jeden chłopak, który przeniósł się z IB (z tego, co widziałem przez pierwszy tydzień nauki, niestety nie jest on normalnym i zrównoważonym człowiekiem, reprezentuje raczej tę męską część klasy, do której należy dwóch Tomaszów oraz Przemek). Poza tym dyrekcja zmieniła nam nauczycielkę matematyki (ponieważ przeważająca część klasy nalegała na to twierdząc, że nasza dotychczasowa sorka niczego nie była w stanie nauczyć; oczywiście to nieprawda, ale sprawdza się kolejna zasada, tym razem ta, którą usłyszałem kiedyś od mojego fizyka w gimnazjum: „większość ludzi jest głupia” – banalne, ale jak najzupełniej prawdziwe). Nowa nauczycielka jest zmienna – gdy ma dobry dzień, naprawdę fajnie uczy; gdy ma zły – wtedy jest nieznośna (cos w stylu naszej germanistki, brrr!). Poza tym na żadnych innych stanowiskach nie mamy zmian.
Pierwszy tydzień szkoły upłynął ciężko. Dobrze jednak, że w następny weekend szykuje się bardzo fajny przerywnik, w postaci ostatniego już dnia naszego projektu astronomicznego. Tym razem zrobimy go w okolicach mojego domu, bo teleskop fatalnie znosi podróże i wyboje. Nie wiem, kogo zaprosimy na spotkanie, ale już teraz wiem, że na 100% przybędzie Marta i Kasia, czyli w zasadzie tylko ich towarzystwo jest mi potrzebne do szczęścia ;) Przy sprzyjających okolicznościach może uda nam się także zaprosić Sebastiana (poznaliśmy go podczas trzeciego dnia projektu) z jego własnym teleskopem (Newton 8”).
Dzięki uprzejmości Marty w tym tygodniu przeczytałem wreszcie pierwszą część Władcy Pierścieni. TA SERIA JEST PO PROSTU SUPER! Śmiało mogę ją przyrównać do mojego ulubionego cyklu (Harry Potter oczywiście), a skoro robię takie porównanie, znaczy to naprawdę wiele. Pierwszy tom „pochłonąłem” w kilka, kilkanaście godzin, zaś jutro Marta ma przywieźć mi następny. Wtedy pewnie też rzucę się do lektury i nie spocznę dopóki nie skończę :) a wszystko zaczęło się od tego, że zarówno ja, jak i Marta lubimy fantastykę, więc postanowiliśmy zająć się obejrzeniem trzech części Władcy, którzy w niedługim czasie pojawią się na TVNie. Ponieważ jednak nie chciałem być w tyle, poprosiłem Martę o pożyczenie mi serii, żebym mógł zapoznać się z jej fabułą. I tak powstał choccapic :D