20
Dzisiaj 14 października.
Dzisiaj Dzień Nauczyciela.
Dzisiaj są moje urodziny.
Heh, dwudzieste ;)
Cytat:
Release me, the Fourteenth from Sodden. Cannot you?
Lupus
Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności... Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Dzisiaj 14 października.
Dzisiaj Dzień Nauczyciela.
Dzisiaj są moje urodziny.
Heh, dwudzieste ;)
Cytat:
Release me, the Fourteenth from Sodden. Cannot you?
Lupus
Kocham mój Dom. Kocham moich Przyjaciół. Kocham moją Rodzinę. W odwrotnej kolejności. Te trzy rzeczy (a raczej ich abstrakcyjne ujęcia), są tym, co cenię w życiu najbardziej; poza, rzecz jasna, samym życiem. Jednocześnie, cenię też ciszę, noc, spokój ducha, słońce.
Nie lubię miast. Naprawdę ich niecierpię. Albo inaczej: nie lubię miast, w których przebywam dłużej niż dobę. Miasto jest dla mnie zbyt tłoczne, szumne, gwarne, szare, brudne. Idealnym miastem jest dla mnie Minas Tirith. Niekoniecznie takie, jakie przedstawił Peter Jackson, lecz takie, jakie opisał Tolkien, w latach jego świetności, kiedy pola Pelennoru zieleniły się od upraw upstrzonych osadami i wioskami szczęśliwych rolników.
Nie lubię ludzi. Tak, teraz na pewno pomyślisz, że jestem aroganckim, wrednym egoistą. Ale nie o to mi chodzi. Nie lubię ludzi jako zbiorowości, nie lubię ich jako tłumu. Nie lubię też pojedynczych osób, zazwyczaj z jakiegoś konkretnego powodu lub kilku powodów. Niewiele osób nazywam Przyjaciółmi, ale skoczyłbym za nimi w ogień. Bez wahania.
Cytat:
Chwała temu, co bez gniewu idzie, poprzez śniegi, deszcze, blaski oraz cienie, w piersi pod koszulą – całe jego mienie. Edward Stachura
Zaczęła się kolejna gonitwa akademicka. Tym razem jest raźniej, bo nie wkraczam w nieznane środowisko, mam już pewną wiedzę, wiem, czego się mogę spodziewać (a czego nie). Z mojego roku, który zaczynał przygodę w stanie niewiele ponad sto osób, obecnie zostało sześćdziesiąt kilka „sztuk”. Część nie wytrzymała trudów pierwszego semestru, część zrezygnowała całkowicie, lecz również nie najmniejsza grupa osób po prostu potknęła się na jednym bądź kilku przedmiotach.
Wybrałem geografię, bo lubię geografię. Lubię ją w zasadzie od małego, i przez ten czas konsekwentnie dążyłem do podjęcia takich, a nie innych studiów, najpierw wybierając odpowiedni profil w liceum, teraz kierunek. Ale przyznam szczerze, uważam, że źle się obecnie dzieje w edukacji, że już na etapie końca gimnazjum młody człowiek musi odejmować decyzję o tematyce, w której chce rozwijać swoje zainteresowania. W gimnazjum bardzo niewiele osób wie, czego chce od życia, a jeszcze mniej potrafi tę wiedzę zweryfikować w konfrontacji z rzeczywistością. Dopiero w miarę dojrzewania (psychicznego), uczą się i nabywają zdolności pozwalające określić wymagania w stosunku do studiów, życia zawodowego, etc.
Chociaż z drugiej strony pewnie nie mam racji. W końcu znikoma część absolwentów pracuje w zawodzie wyuczonym; nie muszę też powtarzać oczywistej prawdy, że osoby z wykształceniem średnim zawodowym dużo łatwiej znajdą pracę niż chociażby magister inżynier mechatroniki stosowanej.
Przez cały pierwszy semestr mam masę, ogrom, geografii fizycznej. W sumie to dobrze, bo będzie bardzo ciekawie (część społeczno-ekonomiczna okropnie mnie nudzi). Jedyny minus, to… koszmarna sesja, pełna wzorów fizycznych, chemicznych i totalnej pamięciówki. Coś za coś.
Wiele utraciliśmy, lecz jeszcze więcej zostanie utracone…
Chyba jestem już zmęczony ciągłym szukaniem… kogoś, kogo boję się odnaleźć. Boję się odnaleźć kogoś, kto mógłby stać się dla mnie bliską osobą, boję się tego samego, czego bał się główny bohater książki Miecz Przeznaczenia – boję się poświęcenia, poświęcenia, którego wymagałoby takie życie. Boję się cierpienia, boję się bólu jaki wiąże się z poświęceniem. I wcale nie dlatego, że ten ból dotyczyłby mnie samego, lecz dlatego, że mógłby okazać się daremny.
Tak poza tym, boję się wielu rzeczy – zbyt wielu, jak mogliby uznać niektórzy. Z pewnością nie jestem typem odważnego, niezłomnego bohatera. Boję się bólu, śmierci, agresji i nienawiści. Lecz przede wszystkim boję się samotności, jako że jest ona jedynym wrogiem, którego nie można pokonać samemu, do pokonania którego potrzebny jest drugi człowiek. Człowiek, który zechce, tak jak my, wspólnie stawić czoła temu przeciwieństwu. Samotność ma dwa oblicza. Nie jest jedynie nagły, porażającym uczuciem towarzyszącym odejściu kogoś bliskiego; objawia się nie tylko w milczącym telefonie, zakurzonej książce odłożonej niedbale na półkę, niedopitej kawie w porcelanowej filiżance. Taka samotność jest trudniejsza do przezwyciężenia, lecz z drugiej strony bardziej dociera do świadomości, a zatem łatwiej z nią walczyć. Samotność drugiego rodzaju, to samotność dni, wieczorów, zmierzchów i pełni, w których obok nie ma nikogo, kto podziwiałby wraz z nami piękno chwili. To samotność cicha i niezauważalna, z pewnością łatwiejsza do zniesienia, lecz o wiele, o wiele trudniejsza do pokonania.
Cicha samotność oplata nas niezauważalnie cienką siecią pajęczyn, które z czasem stają się stalowymi drutami, wrzynającymi się boleśnie w ciało… Najgorsze jest jednak to, że im dłużej w niej trwamy, tym bardziej nie chcemy się od niej uwolnić.
Czasem przypomina o sobie, kiedy widzimy spacerujące pary, kiedy czytamy romanse, kiedy oglądamy film o szczęśliwym zakończeniu, kiedy coś porusza w nas głębsze, zakurzone warstwy uczuć, które z powodu nieużywania coraz bardziej zapominają o swoim przeznaczeniu… A wtedy nadchodzi chwila refleksji, taka jak dziś, w której pada niezmienne od lat pytanie: dlaczego(!) boję się zostawić samotność w samotności? Co takiego mi ona daje, że nie potrafię wykonać żadnego ruchu mogącego ją naruszyć?
Gabriel Garcia Marquez pisał: jedynym bólem, jaki przeraża mnie w śmierci jest to, że można umrzeć nie z miłości. Ja o tym zapomniałem i chyba dlatego boję się wielu innych rzeczy, czasem tych, które mogłyby stać się dla mnie dużo wierniejszym i lepszym przyjacielem niż samotność. A tak, co posiadam? Utraciłem jedno uczucie i jedną osobę, którą kochałem ponad wszystko. I bałem się kochać dalej, i boję się wciąż. Boję się, że już nigdy nikogo nie pokocham w ten sposób, chociaż jest to obawa głupca, albowiem miłość jest wciąż ta sama, choć za każdym razem pod inną postacią. I trzeba dopiero historii opowiadającej o uczuciu, by jakiś bardzo stary i bardzo słaby głos w moim wnętrzu zapytał: a ty? czy kiedykolwiek kochałeś w ten sposób? Czy okazałeś trochę poświęcenia dla ukochanej osoby? I sprawia, że pod jego wpływem piszę te słowa, tak naprawdę nie wiedząc, czy i w jaki sposób mi pomogą… A może pomogą mi nie one, lecz kolejny wartościowy komentarz InnejM?
Zakończmy te rozważania cytatem:
- Ptaku, czym jest prawda?
- Prawda – powiedziała pustułka – jest okruchem lodu.
Andrzej Sapkowski, Okruch lodu [w:] Miecz Przeznaczenia
W tym tygodniu znowu muszę jechać do stolicy, tylko po to, aby pilnować robotników remontujących stancję. To wspaniałe, że dwudniowy remont został zaplanowany na dzień A, 4 dni przerwy, dzień B. Dzięki temu osoby takie jak ja, spędzające wakacje poza Warszawą, mają wspaniałą i jedyną w swoim rodzaju możliwość wydania dwukrotnie większej kwoty na dojazdy, zasilając tym samym konta przedsiębiorstw odpowiedzialnych za transport zbiorowy miejski, tudzież krajowy. Jednocześnie gwarantuje to rozrywkę permanentnie znudzonym studentom, którzy o niczym innym nie marzą, jak tylko wyrwać się z domu (w którym bywają 7 razy w roku) i powrócić do wspaniałego miasta będącego sercem tego wspaniałego kraju.
A tak na poważnie. Warszawa jest żałosna. Polska jest żałosna. Ja też jestem żałosny.