• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

•••:: My love, my story, my passions... It's just my life - the Lupus' blog ::•••

Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności... Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 01 02 03 04 05 06

Kategorie postów

  • multimedia (2)
  • specjalne (5)
  • życie (49)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Astronomia
    • Astro Forum
    • Astronoce.pl
    • Astronomia.pl
  • Geografia i meteorologia
    • IMGW
    • Meteo ICM
  • Moje strony
    • Fotoblog
    • Vertiser's Video

Archiwum

  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Marzec 2011
  • Styczeń 2011
  • Październik 2010
  • Sierpień 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Maj 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004

Najnowsze wpisy, strona 36

< 1 2 ... 35 36 37 38 39 ... 45 46 >

STARA GWARDIA - WIELKI POWRÓT

Dzisiaj powróciła wreszcie „stara gwardia” naszych nauczycieli. Pani Marta Podsiadła zaszczyciła nas z powrotem swoją obecnością. Uczy nas muzyki od pierwszej klasy gimnazjum. Niestety, nie było jej od końca ubiegłego i do połowy obecnego roku szkolnego, gdyż zaszła w ciąże i przebywała na urlopie macierzyńskim. Zamiast niej mieliśmy nie najlepszą, ale przynajmniej znośną nauczycielkę. Teraz jednak, wielki powrót Wielkiej Nieobecnej jest wspaniały. Niestety, wg przemiennego planu zajęć dzisiaj wypadała nam akurat plastyka, nie muzyka, więc nie mogliśmy pogadać z p. Podsiadłą. Specjalnie piszę przed jej nazwiskiem „p.”, gdyż jako jeden z niewielu nauczycieli w naszej szkole (poza Celiną, ewentualnie Sekretarką i kilkoma innymi) W PEŁNI zasługuje na przedrostek „pani”.

 

Jej sposób prowadzenia lekcji jest inny, niż Celiny, a mimo to potrafi utrzymać towarzystwo w ryzach. Ważniejsze jednak jest to, że potrafi zdobyć szacunek klasy, a przynajmniej zdecydowanej większości uczniów. Ona naprawdę wie, po co uczy w szkole. I wkłada w to całe serce.

 

Dzisiaj będzie kilka cytatów:

 

Dla serc szlachetnych najwyższą rozkoszą, gdy drugim radość w niedoli przynoszą.

Adam Asnyk

 

Annuntio vobis magnum gaudium: papam habemus.

Ogłaszam wam wielką radość: mamy papieża. - tradycyjna formuła ogłoszenia ludowi rzymskiemu wyboru papieża

 

Rozdawaj radość, wylewaj ją z siebie... a jutro znów będziesz miał więcej radości.

Pino Pellegrino

05 stycznia 2005   Dodaj komentarz

CARPE DIEM

Pierwszy dzień szkoły po dwóch tygodniach odpoczynku był bardzo... męczący. Było to widać nie tylko po uczniach ale również (a może przede wszystkim) po nauczycielach. Już na pierwszej dzisiejszej lekcji – matematyce, nasza biedna „Czerwowska”, jak ją wszyscy nazywamy dostała załamania nerwowego, kiedy uczeń trzeciej klasy gimnazjum (który za tydzień pisze testy próbne) na pytanie, ile to jest dwa do potęgi drugiej odpowiedział „osiem”. I choćbym kroczył ciemną doliną...

 

Jutro znowu trzeba wstać o godzinę wcześniej, bo po raz kolejny mamy próby poloneza. Ale w końcu wielki „gimbal” już niebawem (dokładnie 15-go stycznia), więc trzeba ostro wziąć się do roboty J. Wreszcie doszedłem do siebie po sylwestrze, ale wciąż czuję mocno stłuczone kolano (to dłuuuuga historia...)... Najważniejsze jest to, że dwa tygodnie po „gimbalu” organizujemy kolejną prywatną imprezę – tym razem karnawałową. Oj, się będzie działo...

 

Motto na dziś:

Carpe diem, quam minimum credula postero.

 Horacy

 

„Używaj dnia, jak najmniej ufając przyszłości”

 

03 stycznia 2005   Komentarze (1)

SYLWESTER & PO SYLWESTRZE

No i... mamy nowy rok. Chcąc, nie chcąc. Lecz mimo to, w dzisiejszej notce cofnę się o 24 godziny do tyłu. Będzie bowiem o wczorajszym Sylwestrze...

 

Nie pamiętam, czy pisałem o tym wcześniej (w końcu przez ten czas tyle się działo...), lecz jeszcze w połowie grudnia ja i Tomek T. dostaliśmy od Bernadety (patrz – ostatnia notka z grudnia 2004) zaproszenie na zabawę sylwestrową. Ponieważ ani ja, ani on nie mieliśmy nic innego do roboty, zgodziliśmy się, w nadziei, że przynajmniej będzie można się trochę rozerwać. Poza tym 24-go grudnia miała urodziny i nie wypadało przy okazji nie dać jej jakiegoś prezentu. Podsumowując, zrządzeniem losu Sylwestra miałem już załatwionego.

 

Dni mijały i nieuchronnie zbliżał się czas przerwy świątecznej. Gdy przestaliśmy chodzić do szkoły, praktycznie jedyną formą wzajemnego kontaktu całej paczki były sms-y, rzadziej telefony lub sygnały. Tym też sposobem każdy zaproszony dostał 30 grudnia dokładną informację, co, gdzie i kiedy. Zgodnie z przekazem, impreza miała zacząć się stosunkowo wcześnie, bo już o 19 i trwać co najmniej do drugiej w nocy. Cóż, pomyślałem, do nieprzespanych nocy byłem przyzwyczajony, gdyż przecież kilkanaście razy w miesiącu przeprowadzałem obserwacje astronomiczne; towarzyszące im „okresy przymusowej bezsenności” były niejako „wliczone w ryzyko”. W związku z tym taka (co najmniej) siedmiogodzinna zabawa nie stanowiła dla mnie szczególnego wyzwania. W międzyczasie skontaktowałem się jeszcze z Tomkiem i ustaliliśmy wspólną porę przybycia.

 

A było to tak:

 

13:00 – kontaktuję się z Tomkiem w sprawie ustalenia szczegółów naszego dojazdu. Uzgodniliśmy, że poczekam na niego w umówionym miejscu i dotrzemy na miejsce razem. We dwójkę raźniej J

16:50 – ostatecznie potwierdzam nasz plan. Przy sprzyjających warunkach zamierzamy opuścić towarzystwo nie wcześniej niż o drugiej, drugiej trzydzieści.

17:40 – zaczynam powoli przygotowania. Trzeba przecież jeszcze wypisać kartkę z życzeniami dla Beńki (to przezwisko Bernadety)  i zapakować prezent zakupiony podczas wtorkowej akcji śledczej. Przy pakowaniu całości ozdobna torba nie chce mi wejść do plecaka. Siłuję się i próbuję różnych ustawień. Wreszcie, po kilku minutach udaje mi się rozwiązać ten problem.

18:15 – teraz trzeba zadbać o siebie J

18:40 – „jużem gotów”, jak to mawiał Guślarz z „Dziadów”. Wszystko zapakowane, spakowane i przepakowane. Wsiadam do samochodu.

18:55 – Tomek czeka w umówionym miejscu. Po chwili jedziemy już krajową 19, by po prawie 3 kilometrach skręcić w lewo. Parę minut po 19 podjeżdżamy przed dom i wyładowujemy „zaopatrzenie”. Naciskam guzik dzwonka, ale nikt nie otwiera. „Ciekawe, czy nas wpuszczą?” żartuje Tomek. Prawie w tej samej chwili klamka zaczyna się ruszać i drzwi się otwierają. W środku Beńka, Justyna i Kasia. Trzy nierozłączne „harpie”, które zawsze wszędzie chodzą całym stadem. Zapraszają nas do środka i zaczynają nawijać...

19:25 – sukces! Udaje nam się wepchnąć w ich potok słów pierwsze zdanie. Między wierszami dowiadujemy się, że Justyna przyszła z siostrą i że Zośka tradycyjnie spóźnia się. Aha. I ona też przyjdzie z siostrą (młodszą oczywiście) z 6 klasy podstawówki. Dziewczyny mówią, że chętnie poczęstowałyby nas chipsami, ale ponieważ one siedzą tu już od 16 (po kiego diabła?), zjadły prawie wszystkie. Rzeczywiście, w dużej szklanej misce zostały jedynie okruszki.

19:34 – wreszcie przybywa Zośka! Spóźniła się, bagatela, ponad pół godziny. Szybkim gestem wita się ze wszystkimi i zaczyna przygotowywać jej działkę roboty. Dzięki temu już po dziesięciu minutach zaczyna się zabawa. Tym razem naszym DJ-em jest Paweł – młodszy brat Bernadety. Komputer rozgrzewa się i zaczyna buforować 5,6 gigabajta plików mp3.

19:50 – jesteśmy postępowi – Pawłowi jakimś cudem udało się podłączyć do kompa niebieskiego koguta policyjnego, który zaczyna migać idealnie w rytm muzyki z winampa. „Cała sala tańczy”.

20:12 – okazuje się, że mamy nawet ciepłe danie – pyszny rozgrzewający rosołek, w sam raz na taki chłodny grudniowy (styczniowy?) wieczór. Po pochłonięciu rosołu większość zgromadzonych przechodzi do konsumowania produktów o wysokiej zawartości węglowodanów, czyli... cukierków, ciastek, czekolad, wafelków, placków a nawet orzeszków ziemnych. Do wyboru, do koloru. Bernadeta postarała się...

20:45 – po dwóch turach jedzenie-taniec-jedzenie  Zośka stoczyła się i leży na podłodze. Tomek tańczy z Beńką, a Justyna i Kaśka gadają z naszym DJ-em. Ja piję 8 szklankę coli.

20:59 – nie chcemy czekać do północy. Ja, Tomek i Zośka siedliśmy przy stole i zaczęliśmy zjadać białe czekoladki. Gdy ich zabrakło, wzięliśmy się za nadziewane likierem. Ja – 5. Zośka – 9 (!). Tomek – 2, bo więcej nie mógł przełknąć. Potem napiłem się 3 szklanki coli, ale nie pomogło. Myślałem, że wypali mi przełyk, potem żołądek. Aha. To chyba był głupi pomysł, żeby wszystkie pięć rozgryźć jednocześnie?

21:00­ – Boże, zaraz zwymiotuję. Nie. Nie zwymiotuję, bo aktualnie w ubikacji rzyga Zośka. Teraz już wiem. To był NA PEWNO głupi pomysł. Dobijcie mnie, żebym się już nie męczył.

21:37 – sytuacja ustabilizowana. Jeszcze żyję i nie zwymiotowałem. To już sukces. Wprawdzie wypiłem 9 szklanek soku pomarańczowego, lecz to tylko efekt uboczny. Po raz ... tańczę do tej samej piosenki...

22:00 – uff! Zostały już tylko dwie godziny do północy. Trochę bolą mnie nogi od tańca, ale muza jest super. Jednak nie będziemy zmieniać DJ-a J

22:26 – nastąpiła mała katastrofa w pokoju Pawła. Gdy puścił nam piosenkę Skaldów – „Kulig”, Kaśka zaczęła tworzyć pociąg, który ruszył po całym domu. Kiedy wszyscy obgonili już dwa razy wszystkie piętra, „lokomotywa” wpadła do pokoju Pawła. Tam z kolei, tuż nad wejściem umocowany był drążek do podciągania. Tyle, że drążek przygotowany był do wagi i siły Pawła, nie zaś Kaśki. Gdy chwyciła się drążka, by przeskoczyć nad progiem, ten... wyrwał się z uchwytów, wskutek czego obydwa w/w podmioty wylądowały na raczej twardej podłodze. Reszta pędziła do przodu siła rozpędu, więc zaczęli wpadać na siebie i powstał mały karambol. Na szczęście nikt oprócz drążka nie doznał poważniejszych obrażeń.

22:56 – jakiś pijany kretyn dwie ulice dalej odpalił już sztuczne ognie. Przez chwilę przestraszyliśmy się, że w tej zabawie przegapiliśmy północ. Lecz wystarczyła chwila, by przekonać się, że mamy jeszcze trochę czasu.

23:17 – całe towarzystwo ogarnął mały kryzys psychofizyczny. Zośka leży na podłodze, tuż obok Sonii (psa Beńki). Tomek potknął się i spadł ze schodów; na szczęście niegroźnie. Justa z Beńką walają się po łóżku. DJ siedzi w kiblu, a ja egzystuję pod stołem. Koszmarrrrrrr...

23:40 – kryzys zażegany. Zabawa znów rozkręca się na całego. Ja tańczę z Zośką, Tomek z Beńką, a Justyna z Kasią. DJ puścił jakiś żywszy kawałek. Powoli trwają przygotowywania do inauguracji Nowego Roku.

23:49 – towarzystwo nie mogło się już doczekać i otworzyło szampana. Ja i Zośka woleliśmy „Piccolo”. Osobiście nie przepadam za alkoholem. Wzajemnie pożyczyliśmy sobie „szczęśliwego nowego roku”, itp. Po raz pierwszy od prawie 5-ciu godzin przestała grać muzyka. Zrobiło się niesamowicie cicho.

23:57 – wyszliśmy na zewnątrz podziwiać pokaz sztucznych ogni. Paweł również przygotował małą iluminację, ale kretyn źle ustawił butelkę i rakietnica przewróciła się – mieliśmy 2,58 sekundy na ratowanie własnej dupy, zanim po ziemi zaczną lecieć podwójne ładunki pirotechniczne. Mało, tego, musiała mu się przewrócić akurat rakieta 12-sto strzałowa! Dobrze chociaż, że schowaliśmy się zanim we wszystkie strony po ziemi zaczęły rozbryzgiwać się języki ognia, wybuchające drugi raz po przebyciu kilku metrów. Gdy cały fajerwerk się wypalił, mogliśmy podejść na bardziej otwarty teren i podziwiać spektakl w całej okazałości. Ludzie wokół zaczęli odpalać ognie jakieś 10 minut przed końcem 2004 roku, a może skończyliby dopiero o świcie. Nie wiem, bo nie czekaliśmy do tego momentu.

00:12 – wszyscy oprócz mnie, Zośki i Pawła wrócili do środka raczyć się szampanem. My woleliśmy jeszcze trochę posiedzieć na zewnątrz i pogadać.

00:49 – minęło ponad pół godziny, a pies z kulawą nogą się nami nie zainteresował. Reszta siedziała w środku i dopijała butelkę. Niewiele interesowało ich życie trzech osób, które były gdzieś indziej. W końcu podjęliśmy decyzję, że wracamy do środka, bo jeszcze trochę i nawet piccolo nam nie zostawią. Gdy weszliśmy do pomieszczenia z nagłośnieniem, na stole stał nietknięty piccolo, a pozostałe towarzystwo zamknęło sobie drzwi i gadało w drugim pomieszczeniu. Uznaliśmy więc, że nie będziemy im przeszkadzać. Otworzyliśmy butelkę i we trójkę wypiliśmy całe piccolo, życząc sobie, by rozpoczynający się rok był mniej pojebany od ubiegłego. Chociaż dobrze wiedzieliśmy, że i tak to nic nie zmieni, bo każdy kolejny rok jest jeszcze gorszy od poprzedniego..

01;20 – siedzieliśmy sobie na miękkich fotelach przy kompie i gadaliśmy o różnych sprawach. Nagle ktoś z drugiego pomieszczenia otworzył drzwi i zorientował się, że wcześniej brakowało trzech osób. Zaprosili nas natychmiast i zaproponowali, żebyśmy jednak napili się z nimi szampana. Oczywiście odmówiliśmy, gdyż pewne zasady, to zasady, nawet w nowym roku. Naszą odpowiedź Tomek skwitował jednym słowem: „dziwaki”, po czym odszedł razem z resztą i zaczęli tańczyć. Hmm, no cóż. Przyznam się szczerze, że mogłem przewidzieć takie zachowanie się reszty. W takim wypadku siedzieliśmy przy stole i kontynuowaliśmy rozmowę, tak jak już od ponad godziny.

01:45 – wszyscy przyszli z drugiego pomieszczenia i powiedzieli, że chcą nas bardzo przeprosić, gdyż takie zachowanie było chamskie i głupie, bo przecież nie można nikogo do niczego zmuszać. Standardowa procedura.

01:53 – wszystko po mału zaczęło się rozkręcać, chociaż już nie z taką mocą, jak przed północą. Miałem wrażenie (i Zośka chyba podobne), że ten szampan dziwnie na nich podziałał. Może aż za dziwnie. Ale to szczegół.

02:12 – niestety grono powoli zaczyna się rozsypywać. Justyna i jej siostra muszą już zbierać się do domu. Po kilku minutach przyjechał także i mój tata, by odwieźć mnie i Tomka. Zoska i jej siostra zostawały u Bernadety na noc. W takim porządku rzeczy postanowiliśmy więc posprzątać wszystko i pomału kończyć imprezę. Znieśliśmy wszystko do kuchni i wzięliśmy swoje rzeczy. Potem pożegnaliśmy się z dziewczynami i podziękowaliśmy za imprezę. Czas wracać.

02;45 – dotarłem już do domu (bo w zasadzie wyjechaliśmy dopiero po 2:30), wcześniej odwieźliśmy Tomka.

03:02 – jestem już w łóżku i śpię jak suseł.

12:15 – wstałem już na dobre. Wszystko mnie boli. Zwłaszcza nadwerężone 2 dni wcześniej ramię i nogi. Ale przynajmniej odbyłem siedmiogodzinny maraton tańca.

Moje ogólne wrażenia po Sylwestrze są pozytywne. Mimo tego drobnego zgrzytu po północy, zabawa była naprawdę przednia. Gdy wstałem koło południa, powysyłałem sms-y do wszystkich imprezowiczów. O dziwo, wszyscy odpowiedzieli, co dowodzi tego, że z niewątpliwym kacem też można obsługiwać telefon komórkowy.

 

Niestety w tym roku karnawał jest krótki, bo trwa zaledwie miesiąc, ale wstępnie umówiliśmy się, że koniecznie musimy zrobić poprawkę. Było naprawdę wspaniale.

 

Motto na dziś:

Nie jest jeszcze za późno, w miłości szukajmy ocalenia.

Więc czemu sny nam nienawiść w koszmary wiecznie zmienia?

Wiary, co w sercach nam mieszka, tłumić już nie musimy,

by wiedzieć, że mury piekła my sami dla siebie wznosimy.

To kształt mu my nadajemy; my ogień rozniecamy.

I w jego jasny płomień nadzieje nasze ciskamy.

Lecz i niebiosa przecie są dziełem naszego tworzenia,

to w naszych dłoniach spoczywa łaska wiecznego zbawienia.

Czego nam tylko trzeba? - wyobraźni i myślenia.

Dean R. Koontz ( Księga Wszelkich Smutków z książki "Zmrok")

01 stycznia 2005   Dodaj komentarz

PILNUJ (SIĘ)

Cóż, ostatni raz odzywałem się ponad 10 dni temu. W tej chwili dostatecznie odpocząłem już po baaardzo pracowitych świętach, by móc na nowo zająć się dopracowywaniem notek na moim blogu. Dzisiaj zacznę od czegoś małego i nieskomplikowanego, by stopniowo „rozkręcić się” do maksymalnych obrotów.

 

Święta, jak święta. Znów kupę latania za prezentami, zakupami, potem przyjemna Wigilia. Potem zaś w pierwszy i drugi dzień odpoczywanie po przejedzeniu i przyjmowanie zapowiedzianych i niezapowiedzianych gości. Słowem: koszmar. Nuda. Horror. W poniedziałek myślałem, że już nie wytrzymam. Dzięki Bogu, wczoraj miałem chwilę wytchnienia – wybrałem się na małe zakupy, gdyż już za niecałe dwa tygodnie piszę próbne testy gimnazjalne i trzeba się do tego (i do wielu innych okazji) przygotować. W sumie ilościowo zaopatrzyłem się w niewiele artykułów: garnitur, biała koszula, buty i dwa krawaty. Niestety, „cenowo” wartość w/w rzeczy nie była znowu taka mała. Ale nie omawiajmy teraz kwestii finansowych...

 

Już na samym początku podróży, w bardzo powszechnym środku komunikacji publicznej natknąłem się na Justynę, moją partnerkę na gimbalu. Na szczęście nie zauważyła mnie, więc miałem „przewagę zaskoczenia”. Ponieważ mój plan organizacyjny nie był szczególnie napięty, postanowiłem zabawić się w detektywa. Pomyślałem sobie, że gdy po prostu zmienię kolejność załatwiania spraw, to nie będzie szczególne przestępstwo, a może dowiem się jeszcze kilku innych ciekawych informacji.

 

Tak więc, po wyjściu z podziemnego przejścia, zamiast udać się w prawo, na ulicę X, poszedłem prosto, a dopiero za następnym skrzyżowaniem w prawo, na ulicę Y. Niestety, dosyć szybko zgubiłem „poszukiwany obiekt dynamiczny”. Po jakimś kwadransie błąkania się po najbliższej okolicy, postanowiłem z powrotem zająć się swoimi sprawami. Wciąż uważnie rozglądałem się dookoła, w nadziei, że zobaczę kogoś znajomego. Minęło pół godziny, godzina, półtorej... Wreszcie znudzony, uśpiłem swoją czujność oddając się przyjemności robienia zakupów. Po wszystkim, gdy byłem już w swoim domu, odruchowo zerknąłem na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić, czy nie mam nowych wiadomości. Ku mojemu zdziwieniu, w skrzynce odbiorczej znalazłem smsa nadanego 7 minut wcześniej, o następującej treści:

 

„czesc. Ja i Justa widzialysmy Cie na miescie. Wybrales naprawde ladny garnitur. Szpiedzy sa wśród nas! BB&J”

 

Zatkało mnie. W polu „nadawca” widziałem numer telefonu Bernadety. Okazało się, że gdy zajęty byłem śledzeniem Justyny, zauważyła mnie Bernadeta, a potem razem zmówiły się i śledziły mnie przez cały czas! Wszędzie! A ja nawet o tym nie wiedziałem...

 

Ładnie, pomyślałem sobie na zakończenie. Wielki Brat czuwa...

 

Dzisiejsza inskrypcja:

Quis custodiet ipsoscustodes?

Juwenal

 

“Kto ma pilnować tych, co pilnują?”

29 grudnia 2004   Dodaj komentarz

ITERACJA

OK. Jest sobota. Jeszcze nikogo nie zabiłem [na razie]. Sytuacja nie uległa drastycznemu pogorszeniu. Żyję i mam się dobrze. To już coś.

 

Długo nie mogłem się pozbierać po wtorkowych wydarzeniach. I w tej kwestii prawie nic się nie zmieniło. Tyle, że sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Tomek w dalszym ciągu niczego nie jest świadom, a ja już nie mogę wytrzymać. Do tego została dokonana reelekcja par, gdyż na drugiej próbie poloneza (wczoraj – w piątek) 6 chłopaków zrezygnowało. Niestety, nie zmieniło to faktu, że Tomek nadal tańczy z Bernadetą, (mimo, że spóźnił się ponad pół godziny na zajęcia i była na niego strasznie wkurzona). Paulina zrezygnowała z tańca, więc musiałem poprosić Justynę. Na szczęście zgodziła się, zatem nie mam problemów takich, jak np. Dawid Duży – nie ma pary, bo cały czas nie przyłazi na próby. Na dodatek nie chce nikogo poprosić do tańca. To jest numerant...

 

Wracając do kwestii próby, wczoraj na świetlicy mieliśmy już drugą. Brutal w-fista ćwiczył nas półtorej godziny! PÓŁTOREJ GODZINY BEZ ODPOCZYNKU. Potem tak bolała mnie prawa ręka (od ciągłego trzymania w podwyższonej pozycji), że musiałem pisać lewą. Dobrze chociaż, że następne zajęcia przewidziane są na wtorek.

 

Aha. I jeszcze jedno. Wczorajszego dnia nieustannie odczuwałem dejavu. Nie mogę powiedzieć dlaczego, ale było to niepokojące uczucie. Zawsze w takich wypadkach coś idzie nie tak, jak powinno. Iteracja jest bardzo niebezpieczna.

18 grudnia 2004   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 35 36 37 38 39 ... 45 46 >
Lupus | Blogi