• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

•••:: My love, my story, my passions... It's just my life - the Lupus' blog ::•••

Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności... Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 01 02 03 04 05
06 07 08 09 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 01 02

Kategorie postów

  • multimedia (2)
  • specjalne (5)
  • życie (49)

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Linki

  • Astronomia
    • Astro Forum
    • Astronoce.pl
    • Astronomia.pl
  • Geografia i meteorologia
    • IMGW
    • Meteo ICM
  • Moje strony
    • Fotoblog
    • Vertiser's Video

Archiwum

  • Listopad 2011
  • Październik 2011
  • Marzec 2011
  • Styczeń 2011
  • Październik 2010
  • Sierpień 2010
  • Czerwiec 2010
  • Maj 2010
  • Kwiecień 2010
  • Luty 2010
  • Styczeń 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Sierpień 2009
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Marzec 2009
  • Luty 2009
  • Styczeń 2009
  • Grudzień 2008
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Wrzesień 2008
  • Sierpień 2008
  • Lipiec 2008
  • Maj 2008
  • Luty 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Kwiecień 2007
  • Marzec 2007
  • Luty 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004

Najnowsze wpisy, strona 37

< 1 2 ... 36 37 38 39 40 ... 45 46 >

CIOS W PLECY [PRZEZ RZYJACIELA ZADANY]

Cios w plecy. Tak najkrócej mogę określić to, co mnie spotkało. Naprawdę bardzo trudno mi się o tym pisze. Tylko mam małą prośbę – jeśli możecie, nie komentujcie złośliwie tej notki. Kolejnych złośliwości chyba bym nie zniósł. Przepraszam, że piszę tak obcesowo, ale mój nastrój sięgnął zera absolutnego.

 

A wszystko zaczęło się we wtorek. Nie wiem, czy pisałem o tym wcześniej, ale w styczniu będziemy mieli prawdziwe urwanie głowy. Już 10 i 11 odbędą się próbne testy, więc bądź co bądź, trzeba się odrobinę przygotować, żeby nie wypaść tak tragicznie. Zaraz potem, w sobotę 15-go mamy „bal gimnazjalny”. Oczywiście nazwa jest o wiele na wyrost, ale nie my ją ustalaliśmy, tylko nauczyciele. Wśród uczniów przeważa popularne określenie „gimbal”. Ów gimbal ma być „próbką” przyszłej studniówki. To brzmi idiotycznie i to jest idiotyczne, bo trudno się o tym pisze, zdecydowanie łatwiej jest powiedzieć. Ale mniejsza o to.

 

Na „gimbalu”, jak to niby na prawdziwej studniówce, mamy zwyczajem „tradycji” tańczyć poloneza. Taniec staroświecki, lecz bynajmniej odpowiedni do charakteru imprezy. Wszystko ma być utrzymane w poważnej tonacji. Przynajmniej tak chcą nauczyciele. Co z tego będzie, nie mam zielonego pojęcia. Faktem jest jednak, że we wtorek na pierwszej lekcji mieliśmy odbyć pierwszą próbę i dobrać sobie partnerów, by już w piątek rozpocząć intensywne ćwiczenia. Skoro polonez, jak polonez, dobrze byłoby wybrać fajną dziewczynę. Więc przed próbą chciałem poprosić Bernadetę, żeby została moją partnerką. Nie mogę powiedzieć, że jest moją dziewczyną, ale, powiedzmy, „nasza przyjaźń jest szczególna”. Już parę razy wybieraliśmy się razem na imprezy, więc myślałem, że nie będzie większego problemu. A tu, proszę, niespodzianka, }:->

 

Zanim jeszcze zdążyłem cokolwiek zrobić, Tomek T.  publicznie (a właściwie prawie publicznie, gdyż mówił tak, że bez problemu pół klasy to słyszało) oświadczył, że będą tańczyć wspólnie z Bernadetą, co ona zresztą potwierdziła. Przyznam się, że zamurowało mnie. Oczywiście nie wybierałem się już potem do niej z propozycją. Całość poskutkowała tym, że na wtorkowej próbie ci, którzy chcieli, dobierali sobie partnerów/partnerki. Ja oczywiście tego nie zrobiłem, bo niby kogo miałem w takiej sytuacji wziąć? Na szczęście była nas spora grupka, więc nie wyglądało to głupio. Potem w-fista (bo on prowadzi u nas ćwiczenia) podobierał pary według wzrostu, żebyśmy wszyscy do siebie pasowali. „Przydzielił” mi Izę Z. z równoległej klasy. Nie było najgorzej; ale potem zauważył Darka N., który [NIESTETY] jest wyższy ode mnie, więc ich ustawił razem. Mnie „dopasował” do Kamili J. także z klasy „b”. Mogło być gorzej. Tyle, że przyszedł Damian Ch. i było jeszcze gorzej. On również jest wyższy ode mnie, więc jemu przypadła w parze Kamila. Ja byłem już zły i upokorzony: trzy razy dobierał mnie w parę i trzy razy kazał mi siadać, bo na końcu znajdował wyższego ode mnie. DO LICHA! Przecież w mojej klasie jestem trzeci pod względem wysokości! A mimo to odsyłał mnie na ławkę po każdej „przymiarce”. Myślałem, że się zapadnę pod ziemię. Jednak nie było mi to jeszcze dane. Wreszcie, z wielką łaską, wrócił do mnie jako do PRZEDOSTATNIEJ pary. „Połączył” mnie z Pauliną B. Żenada. Żenada. Modliłem się, żeby dobił mnie grom z jasnego nieba. Nie dobił. Modliłem się, żeby nagle próba się skończyła. Nie skończyła. Modliłem się o nagłą śmierć. Jeszcze żyję. Chociaż właściwie nie wiem, po co. Chyba jeszcze w życiu nie doznałem takiego upokorzenia. A co najgorsze – już nie mogę się wypisać z listy tańczących.

 

Nie wiem, czy to, co napisałem jest głupie, śmieszne czy żałosne. Nie obchodzi mnie to. Po dzisiejszym dniu po prostu nie wiem, co zrobić. Od wczoraj (czyli wtorku) unikam tematu „gimbalu” jak ognia. Boję się, że zaraz nie wytrzymam i kogoś pobiję. Lecz dzisiaj w gimbusie, gdy jechałem do domu, moje nerwy zostały wystawione na największą próbę. W zasadzie nie miałbym do nikogo o nic żalu, tyle, że dziewczynę, z którą chciałem iść na „gimbal” zabrał mi mój NAJLEPSZY PRZYJACIEL. Wyobrażacie sobie? I, co najgorsze, mój NAJLEPSZY PRZYJACIEL chyba nie jest świadomy tego, że zadał mi cios w plecy. Aha, i jest bardzo zadowolony z tego, że niedługo będzie „gimbal”. Gdy jechaliśmy do domu, mówił mi, że

 

Cieszy się z tego, że już za równy miesiąc będziemy mieć bal

Litości

 

Jest bardzo zadowolony z tego, że Bernadeta zdecydowała się z nim iść

Proszę, nie! Skończ Waść! WSTYDU OSZCZĘDŹ!

 

Niech tylko ktoś spróbuje odbić mu dziewczynę, to zobaczy

TRZYMAJCIE MNIE, BO NIE WYTRZYMAM!!!!!!!!!!!!

 

A JA PRZEZ CAŁY CZAS MUSIAŁEM UDAWAĆ UŚMIECH. Przez cały czas musiałem udawać, że tez się z tego cieszę, że miło mi, że ma z kim tańczyć, że fajnie, że jest zadowolony. Przez cały czas ostatkiem sił powstrzymywałem się przed zrobieniem czegoś głupiego. Miałem ochotę na dwie rzeczy: albo [wariant rozsądny] przeprosić go na chwilę i pójść w drugi koniec autobusu, udając silny ból głowy, albo [wariant Rambo] wstać i wykrzyczeć mu prostu w twarz, co o tym wszystkim myślę. Nie zrobiłem nic. Nadal udawałem, że się z tego cieszę, że to bardzo fajnie. I, co najtragiczniejsze, on wcale nie wie, że poruszając ten temat rani mnie do żywego.

 

Po raz pierwszy w życiu mój najlepszy przyjaciel jest jednocześnie moim największym wrogiem. I nie wiem, co z tym zrobić.

 

Śmiać się, czy płakać? W dodatku wiem, że nie mogę mieć do niego żalu za to, co zrobił, bo gdyby wiedział, co zamierzałem, nigdy by tak nie zrobił... Chociaż teraz licho go tam wie. Może by i zrobił? Zresztą, czy to ważne, skoro Bernadeta zdecydowała się z nim iść?

 

Jestem w stanie psychicznego załamania. Poza tym co mam u diabła zrobić w piątek, na kolejnej próbie poloneza? Nie chcę obrazić Pauliny, ale nie mam najmniejszej ochoty z nią tańczyć. Chociaż teraz zupełnie nie wiem, czy chcę tańczyć. Nasza klasa jest bardzo złożona pod względem poszczególnych osobowości. Musiało minąć solidne półtora roku, zanim zaczęliśmy się wszyscy ze sobą zgrywać. A teraz, kiedy już jesteśmy zgrani, taka historia... Aha. I chyba zapomniałem napisać, że nie mam się kogo poradzić. Do tej pory miałem oparcie w moim przyjacielu, ale teraz sami rozumiecie, że Tomek chyba nie jest odpowiednią osobą. Chociaż może... Podchodzę do niego jutro i mówię: „Cześć Tomek! Słuchaj, mam bardzo poważny problem. Chciałem iść z kimś na gimbal, ale bliska mi osoba zdradziła mnie i wyrwała mi tą osobę zanim zdążyłem coś powiedzieć. I poza tym doznałem totalnego upokorzenia, bo w-fista przydzielił mi partnerkę jak jakiemuś debilowi, który nie jest w stanie nawet poderwać ładnej dziewczyny.” Tomek na pewno zapytałby, kto jest tą wredną osobą, tą szmatą, tym podłym dwulicowym draniem. O, cóż, tak się składa Tomek, że to ty.”. Nie, to brzmi idiotycznie nawet w moich rozważaniach. W dodatku nie mogę zacząć się na niego wydzierać bez powodu, bo przecież nie wie, jaki byłby tego powód. Jestem w naprawdę okropnym bagnie. I nie mam ochoty się z niego wydostać. Najlepiej utopić się i nie męczyć dalej.

 

No i zapomniałem napisać, że Tomka jutro nie będzie, bo jedzie kupić eleganckie buty na bal – powiedział, że „Musi ładnie wyglądać, by przypaść do gustu Bernadecie”. Tak zbladłem, że zapytał się mnie, co się dzieje. Powiedziałem, że złapał mnie skurcz w nodze i oddaliłem się. Nie myślałem, że dożyję takiej chwili.

 

Jutro mam dwa w-fy na których muszę obowiązkowo zaliczać stanie na rękach i stanie na głowie bez asekuracji. Przez dwa lata nie udało mi się tego zaliczyć, a nic nie wskazuje na to, by jutro mi się udało. Pięknie będą wyglądały dwie jedynki z w-fu w dzienniku na trzy tygodnie robocze przed klasyfikacją i wystawieniem ocen. No i oceny z półrocza przekazywane są do liceów i maja wpływ na późniejszą rekrutację. DOBIJCIE MNIE. LITOŚCI. PROSZĘ.

 

Biorąc pod uwagę to oraz moje wcześniejsze wywody, to bardzo dobrze, że:

 

1.      Jeszcze nie zabiłem Tomka

2.      Jeszcze nie zabiłem Bernadety

3.      Jeszcze nie zabiłem siebie.

4.      Nie zrobiłem jakiegoś głupstwa.

5.      Nikt się o tym nie dowiedział.

6.       

Ale oprócz tego wszystko inne jest nieważne.

 

 

ŻYĆ NIE UMIERAĆ.

 

Motto na dziś: [z żalem w głosie]

Na twoje zdrowie, stary przyjacielu, obyś żył tysiąc lat - a ja przy tobie, by móc te lata policzyć. Robert Smith

 

oraz

 

Zdrada to cios, którego nie oczekujesz. Jeśli dobrze poznasz swoje serce, to nigdy Ci takiego ciosu nie zada. Będziesz bowiem znał jego najtajniejsze marzenia i jego tęsknoty, i będziesz je szanował. Nikt nie może uciec przed własnym sercem. Dlatego lepiej słuchać, co ono mówi. Aby żaden niespodziewany cios nigdy Cię nie dosięgnął. Paulo Coelho

 

15 grudnia 2004   Komentarze (1)

NO SUBJECT ••• NIC CIEKAWEGO......

Jak pech to pech. W czwartek paskudne choróbsko wyłączyło mnie z „życia publicznego” na dobre kilka dni. Na szczęście po intensywnym łykaniu witaminek znów jestem w pełni sprawny ;-)

 

Przez ten czas niewiele się zmieniło. Głównie dlatego, że nie robiłem nic ciekawego tylko leżałem w łóżku licząc załamania światła na suficie. To naprawdę koszmar. Nie ma nic gorszego, jak nuda.

 

Już za niecałe dwa tygodnie święta. Zawsze w tym okresie można odczuć wzmożony ruch we wszystkich sektorach fizycznych i programowych. Mówiąc po ludzku, dużo osób łazi po sklepach, ulicy, internecie... Szkoda tylko, że nie ma śniegu, bo przez to „psuje się” cała przyjemna atmosfera.

 

Dzisiaj mieliśmy dwugodzinną pracę klasową z polskiego. Męczarnia. Na dodatek w czwartek na w-fie mamy zaliczać stanie na rękach i głowie. Jestem zrozpaczony. To jest jedna z niewielu rzeczy, której kompletnie nie jestem w stanie opanować. Przecież po to mamy nogi, żeby na nich stać, a jeżeli zaczynamy kombinować to d...pa zbita J. Dosłownie.

 

Mój projekt obliczeniowy w SETI@HOME ma się coraz lepiej. Przeliczyłem już (a właściwie nie ja, lecz pecet) około 6 jednostek roboczych a wynik kredytu realnego osiągnął wynik 127,9. Ale Obcego ciągle ani śladu. Ciekawe, jak mam na niego wołać. Może la Poranek Kojota: kici kici, cip cip, taś taś.

 

Dzisiejsze motto:

Piękne kłamstwo? Uwaga! To już twórczość.

 Stanisław Jerzy Lec

13 grudnia 2004   Komentarze (1)

TWÓRCZO...

W niedzielę spoglądałem na niebo. Było naprawdę piękne. Tysiące gwiazd, miliony galaktyk, miliardy świecących punktów, o których nie wiemy prawie nic. Wszystko to tworzy pewną całość. Spokojną, milczącą. Ta przejmująca cisza, jaka towarzyszy mi nieraz w trakcie nocnych obserwacji, jest rzeczą najwspanialszą i najokropniejszą jednocześnie. Jestem sam na sam ze swoimi myślami, refleksjami. Mogę ogarnąć wszystko, co wiem i czego nie wiem. Wzrok mój podąża za czarną otchłanią, spokojną, niezmierzoną. I tylko czasem gdzie niegdzie przemknie meteor lub satelita, i tylko czasem na chwilę coś rozbłyśnie, by po chwili znów pogrążyć się w mroku...

 

Niebo jest najdoskonalszą rzeczą fizyczną istniejącą na świecie. Można wpatrywać się w nie całą noc i wciąż zadawać sobie te same pytania. I co najpiękniejsze, nie uzyskać na nie żadnej odpowiedzi. To jest piękne, bo dzięki temu mamy powód, by spoglądać na nie następnego dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Widząc wciąż te same gwiazdy, zadajemy sobie wciąż te same pytania. Wciąż dręczą nas te same problemy; staramy się od nich oderwać, uciec. Do czego zaprowadzą nas gwiazdy?

 

To nie jest notka astrologiczna. To nie jest notka poetycka. To jest notka astronomiczna, astrofizyczna. Refleksyjna. Do jej napisania skłoniła mnie wspomniana już niedzielna obserwacja nieba. Śledzę gwiazdy już od ponad dwóch lat. Zacząłem „dawno temu”. W 2002 roku. Dobrą okazją była zbliżająca się wielkimi krokami opozycja Marsa. Pamiętam wtedy każdą chwilę spędzoną pod gołym niebem. Wcześniej oglądałem komedię z udziałem Whoopi Goldberg. Tytułu nie pamiętam, ale fabułę mniej więcej kojarzę. Ta noc spędzona na obserwacji dużo zmieniła w moim życiu.

 

Jedno jest pewne: gdy raz spojrzy się na niebo, zobaczy jakieś niecodzienne zjawisko, zainteresuje się tym szerzej, choćby się chciało, nie można przestać. Niebo ciągnie. Jest w tym coś niezwykłego. Magicznego.

 

Moją „pasję” znakomicie obrazuje wiersz, wyszperany przeze mnie kilka miesięcy temu w serwisie www.kb.e9.pl/x/ . W dużym fragmencie zacytuję go poniżej. Jego autorem jest „Allyen”.

 

„Z twarzą zwróconą ku górze

Wypatrując błysku na niebie

Odnaleźć prawdy kropelkę

W świecie, gdzie tajemnic wiele



Z sercem pełnym wiary

Szukając niezbitych dowodów

Walcząc z losu przeciwnościami

Siłą własnych przekonań



Z zagadką do rozwiązania

Podążając tropem wilka

Towarzyszem myśl jedna

Dobro nie zawsze zwycięża”

07 grudnia 2004   Komentarze (1)

D-A-R-P-A

W zasadzie dzisiejsza notka miała być zupełnie o czymś innym, ale nie mogę się powstrzymać od skomentowania pewnego artykułu. Otóż w majowym numerze miesięcznika „Wiedza i Życie”  (z bieżącego roku) na jednej z pierwszych stron znalazł się artykuł dotyczący pewnego projektu realizowanego przez amerykańską Agencję ds. Rozwoju Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (w skrócie DARPA). Otóż ogłoszono otwarty konkurs: okrągły milion dolarów dla tej grupy/konstruktora, który zbuduje pojazd zdolny samodzielnie przejechać 400 km w ciągu 10 godzin. Niestety prawa autorskie uniemożliwiają mi przytoczenie artykułu w sposób dosłowny, toteż samodzielnie streszczę go w możliwie ciekawy sposób.

 

Do ostatecznej próby, mającej rozgrywać się na pustyni Mojave zostało zakwalifikowane 15 pojazdów. Zwycięzca musiał pokonać cały dystans zachowując maksymalną sprawność, nie pozabijać wszystkich po drodze i nie otrzymywać żadnej pomocy bądź sterowania z zespołu kontrolnego. Mogłoby się wydawać, że nagroda jest prawie w kieszeni – przecież tyle inteligentnych robotów, mikroprocesorów i innych urządzeń jest na co dzień obecnych w naszym życiu; rakiety sterowane laserem, Globalny System Namierzania, Globalny System Pozycyjny, nawet roboty kardiochirurgiczne operujące ludzkie serce! Wszystkie te urządzenia samodzielnie potrafią przeprowadzać niekiedy bardzo skomplikowane wyliczenia, porównywać trajektorie, kąty, wymiary. Wystarczyłoby więc wsadzić to wszystko do jednego pudła, dodać silnik i cztery koła, a na koniec wysłać samopas na pustynię myślami wyobrażając sobie niebotyczną wygraną 1 000 000 $. Niestety, po raz kolejny okazało się, że mimo szalonego postępu technologicznego ludzka nauka nie może choć nawet w minimalnej części porównywać się z naturą.

 

Chcecie wiedzieć, jaki był wynik zmagań? Żaden pojazd nie dotarł do mety. ŻADEN nie przebył nawet ź drogi. Zwycięzca przejechał w nienaruszonym stanie... niecałe 7 kilometrów, po czym walną w skałę i szlag go trafił. Dokładnie – 6,7 kilometra. To niecałe 1,7% CAŁEJ trasy! Cała piętnastka wyruszająca na wyścig wyposażona była w najnowocześniejsze cuda techniki – kamery zwykłe, na podczerwień, termowizyjne, noktowizyjne, GPS-y, lampy stroboskopowe, układy nawigacyjne, lasery, dalmierze, nawet tak proste urządzenia jak kompasy, żyroskopy. Mimo to ŻADEN nie pokonał nawet 10 kilometrów. Wspomniany już zwycięzca uderzył w skałę i zapalił się, wskutek czego elektronika kosztująca 3,5 miliona dolarów poszła z dymem. Drugi na podium, robocik o wdzięcznym imieniu „David” sam przewrócił się na prostej drodze i został unieruchomiony. Kolejny przy łagodnym wejściu w zakręt z prędkością 40 km/h kilka razy dachował.

 

Wszystkie powyższe przykłady pokazują, jak daleko nam jeszcze do stworzenia robota doskonałego, posiadającego choćby sztuczną inteligencję. I może to i dobrze; bo strach pomyśleć, gdyby takie „głupie” maszyny, jak przedstawiciele projektów ścigających się na pustyni Mojave zechciały nami rządzić? Na szczęście scenariusz podobny do „Terminatora” czy „Matriksa” w tej chwili nam nie grozi. Wcale nie dlatego, że tworzona przez nas technologia jest zła, niedoskonała. Dlatego, że nawet najszybsze komputery nie potrafią samodzielnie myśleć, i jeżeli nie pokieruje nimi naprawdę dobry specjalista, to efekty będą jeszcze gorsze niż opisywany wyżej „wyścig szczurów”. I nikt nad nimi nie zapłacze.

 

Motto na dziś:

Tajemną nadzieją robotów było to, że staną się ludźmi, a to ludzie stają się robotami.

Dom Helder Camara

 

05 grudnia 2004   Dodaj komentarz

DOMENA... ...NIE TYLKO INTERNETOWA

Dzisiejszy dzień minął wyjątkowo spokojnie. Może dlatego, że wczoraj przeziębiłem się i dzisiaj jestem ledwo ciepły...

 

W ogóle ostatnio mam problemy z wpisywaniem czegoś ciekawego. To dziwne, ale na 3 tygodnie przed świętami po prostu nic się nie dzieje! No, pomijając oczywiście rosnącą ilość sprawdzianów w gimnazjum, ale przecież ile można w końcu pisać o szkole? Każdy dostałby lekkiego świra.

 

Dlatego też napiszę teraz w trochę innym klimacie, żeby oderwać się od aktualnych spraw. Od prawie trzech lat jestem internautą. Nie siedzę jednak godzinami w sieci ani nie spędzam połowy życia na czatach czy podobnych głupotach. Skupiam się raczej na przeglądaniu stron czy współpracy z różnymi serwisami. Niestety, nie mogę podać, jakimi, gdyż podstawową zaletą tego bloga jest dla mnie „anonimowość”. Wprawdzie znacie mój pseudonim, lecz dokładniejszych danych – już nie. Natomiast w w/w witrynach ślad po mojej działalności jest już trochę większy, niż pozwalałby na autoryzowane publikowanie danych na blogu. Ale wracajmy już do tematu.

 

Tak więc często łażę po różnych stronach, sam również założyłem kilka o różnorodnej tematyce. W najbliższym czasie planuję jednak połączyć je wszystkie w jeden duży serwis, którego podstronami byłyby dotychczasowe niezależne projekty. Problem leży w tym, żeby uporządkować wszystko w kwestii organizacyjnej. Najlepszym rozwiązaniem byłoby dla mnie stworzenie domeny pierwszego poziomy z rozszerzeniem .org, .com lub .info. Niestety, koszt podpisania umowy na rok czy dwa lata przewyższa póki co moje możliwości. W zasadzie nie miałbym z tym problemu, jednak ostatnio po zakupieniu kilku potrzebnych rzeczy zostałem praktycznie bez pieniędzy. Dlatego w tej chwili zbieram fundusze i na początku przyszłego roku wykupię jeden z podstawowych pakietów hostingowych na pewnym serwerze. Może jeszcze nie będę miał rewelacyjnego adresu, ale za to miejsce do wsadzania dużych plików, których na dysku uzbierało się już sporo. Fakt, że połowa z nich jest typu IL, to już całkiem inna historia...

 

Tak już na zakończenie:

Ostatnio wpadłem na pomysł, żeby przy każdej większej notce umieszczać jakieś motto lub fajny cytat, który pasowałby do aktualnej sytuacji na blogu. Napiszcie koniecznie (w księdze gości lub też komentując tę notkę), czy pomysł mógłby okazać się trafiony i jakiego charakteru miałyby być aforyzmy.

 

Cytat na dziś:

„Kości zostały rzucone. Przekroczyłem Rubikon”

Juliusz Cezar 

04 grudnia 2004   Komentarze (1)
< 1 2 ... 36 37 38 39 40 ... 45 46 >
Lupus | Blogi