Po prostu moje życie, moje pasje, moje namiętności...
Jeśli ktoś chce, to zobaczy bloga niezaleznie od tego, co tutaj napiszę. A jeżeli ktoś nie ma ochoty wejść, to bez względu na to, co tutaj napiszę i tak mnie nie odwiedzi :)
Wreszcie wolne, wolne, wolne! Udało mi się jakoś dożyć do weekendu, skutkiem czego mam teraz przed sobą perspektywę jeszcze 7 dni pełnego relaksu, prawie bez myślenia o szkole i sprawach z nią związanych (niestety mówię/piszę „prawie”, gdyż mam kilka mniejszych i większych prac domowych i zadań „wakacyjnych”). Niemniej i tak myślę, że nadchodzący okres będzie dobrą okazją do „naładowania akumulatorów”, by z większym zapałem i chęcią rozpocząć ostatni etap nauki w tym roku szkolnym. Z moich obliczeń wynika, że odliczając przerwy i okres po radzie klasyfikacyjnej, zostało nam jeszcze 6 tygodni pracy, a potem całe dwa miesiące słodkiego „nicnierobienia” :) Trzeba teraz odpocząć niejako na zapas, bowiem w przyszłym roku matura i rekrutacja na studia niewątpliwie dadzą się nam we znaki na tyle, byśmy do wakacji pozostali zupełnie „zjedzeni, przeżuci i wypluci”. W dodatku jeszcze strasznie mi się podoba rozporządzenie naszego ukochanego ministra, który zakazał nam używania kalkulatorów naukowych na maturze, nie mając zielonego pojęcia o tym, że na każdym egzaminie dojrzałości z matematyki co roku pojawiają się co najmniej 3 zadania, których nie da się obliczyć nie dysponując kalkulatorem liczącym potęgi większe niż kwadratowe. Nie wspomnę nawet o innych przedmiotach (chemia, fizyka, itp.), na których również mamy używać jedynie kalkulatorów prostych, a na których problematyka przedstawiana w zadaniach wymaga stosowania obliczeń potęg i pierwiastków wielostopniowych (już widzę, jak maturzyści będą na egzaminie z chemii wpisywać liczbę Avogadra na kalkulatorze mającym tylko osiem miejsc pozycyjnych, obsługującym wyłącznie potęgi i pierwiastki kwadratowe :/ ) Ciekawe, jakie inne ułatwiające życie rozporządzenia wprowadzi w ciągu najbliższego roku ten pseudominister.
Ale wracając do tematów przyjemniejszych, szykuje się teraz naprawdę interesujący okres. Wczoraj udało mi się po raz pierwszy przeprowadzić całkiem udaną kolimację naszego teleskopu, więc przy sprzyjających warunkach będziemy mogli z naszą małą ekipą przeprowadzić kilka obserwacji (obecnie mamy bardzo dobre warunki, żeby zapolować na Wenus – wieczorem jest widoczna jeszcze bardzo wysoko na zachodzie, a wraz z obniżaniem się słońca poprawia się ogólna jakość obrazów, jakie możemy zobaczyć). Szkoda tylko, że teleskop jest ciężki jak cholera i do przeniesienia go potrzebujemy co najmniej dwóch osób. Chcemy niebawem postarać się o dotację na zakup teleskopu obserwatoryjnego, ale cały czas nie mamy wystarczającej dokumentacji, żeby złożyć wniosek. Poza tym jedną z ważniejszych przeszkód jest... zwyczajny brak czasu. W ciągu dni roboczych chodzimy na pełnych obrotach i sypiamy po 4,5 godzin dziennie. W sobotę regenerujemy siły i odrabiamy PD, a w niedzielę kujemy do sprawdzianów na nadchodzący tydzień. Po prostu nie mamy tyle czasu, by siąść całą grupą i zastanowić się nad rozwiązaniem, które pomoże nam w modernizacji sprzętu czy zakupie nowego wyposażenia.
Święta, święta i po świętach, a dokładniej - już sporo po świętach :) Przez ten czas zdążyłem trochę odpocząć i nabrać sił na dalszą naukę, co okazało się zbawienne w skutkach, bowiem zaraz po powrocie do szkoły zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę. W zasadnie od tamtej pory w każdym tygodniu trafiają się co najmniej cztery sprawdziany albo kartkówki (które de facto także są sprawdzianami, tylko nieco krótszymi, a zostały nazwane kartkówkami aby ominąć ograniczenie stawiane przez Kodeks, mówiące o zakazie przygotowywania więcej niż trzech sprawdzianów w jednym tygodniu, oraz więcej niż jednego w ciągu pojedynczego dnia). Jednak najlepszy będzie nadchodzący tydzień, który to zapowiada się niezwykle interesująco - w poniedziałek sprawdzianem z WOSu (masakra - od początku roku nie było takiego dokładnego sprawdzianu z tego przedmiotu), we wtorek sprawdzianem ze znajomości lektury - “Potopu” Sienkiewicza; to książka wprawdzie interesująca, jednak jej objętość (mam jednotomowe wydanie liczące bez mała 950 stron) skutecznie utrudnia dokładne nauczenie się drobiazgów, które to zawsze pojawiają się na sprawdzianach organizowanych przez naszą sorkę od polskiego. Przykładowo, na sprawdzanie ze znajomości “Lalki” Prusa pojawiło się takie oto pytanie: Podaj imię i rasę psa starego subiekta. Rozumiem, że szczegóły są ważne, ale na przykład ja (i co najmniej trzy inne osoby, o których wiem na pewno) nie czytają książki po to, by notować sobie każdy drobiazg i szczegół, lecz aby zrozumieć jej sens i ogólne przesłanie. Z tego też powodu nawet znając utwór można się całkowicie wyłożyć na teście sprawdzającym znajomość detali.
To jednak nie koniec “miłych” niespodzianek na nadchodzący tydzień. W środę mamy już chyba trzecią czy czwartą w tym semestrze (niezapowiedzianą oczywiście :P ) kartkówkę z matematyki. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli więcej stopni z kartkówek z matematyki niż ze zwykłych sprawdzianów, a to już jest nie lada wyczyn. W czwartek z kolei piszemy sprawdzian z chemii, w dodatku z rzeczy, których nie do końca rozumiemy, a których nauczycielka nie uważa za stosowne tłumaczyć po raz drugi (nawiasem mówiąc, ona wielu rzeczy nie uważa za stosowne). W ubiegły czwartek mieliśmy okazję zobaczyć w auli szkoły przedstawienie przez nią przygotowane, w całości poświęcone tematyce wody i jej znaczeniu dla człowieka, przyrody i całej chemii. Szczerze mówiąc, było naprawdę intrygujące, ponadto mogliśmy dowiedzieć się rzeczy, o których normalnie nie mówi się przy omawianiu problematyki wody na biologii, chemii czy geografii. Szkoda jedynie, że trwało niecałe czterdzieści minut. W piątek, tak na miłe i przyjemne zakończenie tygodnia piszemy egzamin z angielskiego. Dzięki Bogu, że ze stosunkowo łatwych zagadnień, które są w większej części powtórzeniem wcześniej poruszanych tematów.
Jak sami widzicie, mimo, że do końca roku szkolnego pozostały tylko dwa miesiące, my nadal mamy mnóstwo roboty i musimy stale przygotowywać się do egzaminów i sprawdzianów. Dlatego też wolne popołudnia, w których mógłbym napisać notkę na bloga praktycznie się teraz nie zdarzają. Oczywiście wyłączając weekendy, w które staram się mimo nawału pracy, odpocząć chociaż przez chwilę i zrelaksować się na tyle, na ile jestem w stanie w przeciągu dwóch dni. Dobrze, że zieleń przyrody i wiosenna pogoda dodają mi trochę otuchy w ciężkich chwilach nauki. Nie ma nic lepszego od wyjścia na kilkunastominutowy spacer po ogrodzie, czy zajrzenia do sadu i obserwowania kwitnących drzew. Po prostu idylla.
Jeszcze tylko niespełna dwadzieścia cztery godziny i wreszcie zacznie sie długo wyczekiwana (nie tylko przeze mnie) wielkanocna przerwa świąteczna. Naprawdę potrzebuję już tego odpoczynku, gdyż ostatnimi czasy w szkole mieliśmy istne urwanie głowy (co ja gadam, przecież ja zawsze mam w szkole urwanie głowy - tak to już jest w moim LO). Dzisiaj zaliczyłem naprawdę trudną kartkówkę z „Lalki” Prusa vel Głowackiego, która była tym trudniejsza, że przeczytałem jedynie 56 z 600 stron książki - niestety (a może na szczęście?) musiałem zadowolić się opracowaniem, które jednak w zupełności wystarczyło do napisania kartkówki (mam nadzieję) na ocenę dobrą. Strasznie zdenerwowałem sie ostatnią, kartkówką, z „Ojca Goriot” Balzaca. Ponieważ mimo, że przeczytałem tę dosyć obszerną powieść od deski do deski, z kartkówki wypadło mi jedynie dwa, a to dlatego, ze pytania były zdecydowanie niewspółmierne do stopnia złożoności utworu. M.in. dlatego w chwili obecnej nie zdecydowałem się na szaleńczą próbę przeczytania „Lalki” w niespełna cztery dni. I jednak opłaciło mi się. Szkoda jedynie, że po świętach mamy pisać pracę klasową z „Lalki”, co jednak nie zmieni faktu, ze do tej książki więcej już nie zajrzę.
Wczoraj miałem przyjemność przez około godzinę rozmawiać z moim byłym nauczycielem fizyki. To naprawdę porządny facet, a poza tym wspaniały przyjaciel nie tylko w szkole, ale na stopie prywatnej. Poza tym jego syn chodzi ze mną do tego samego LO, więc dosyć często mamy okazję, żeby porozmawiać na przerwie czy wymienić się opinią odnośnie jakieś sprawy nurtującej zarówno mnie, jak i jego. Rozmowa z ojcem tego chłopaka była bardzo sympatyczna, szkoda jednak, że przez cały czas rozmawiałem na zewnątrz (gdyż tam już zostałem po załatwieniu jakiejś rzeczy), co poskutkowało tym, że dzisiaj rano wstałem z katarem i dosyć paskudnym bólem zatok (naprawdę nienawidzę bolących zatok - to jednak z najpaskudniejszych chorób laryngologicznych). A pomijając fakt, że na początku tego roku przez blisko dwa miesiące leczyłem i badałem sobie zatoki, jestem wybitnie niezadowolony z rozwoju sytuacji. Mam jednak nadzieję, że dzięki łykaniu preparatów z „cetką” (witaminą C) za kilka dni powinienem wyleczyć sobie przynajmniej większość dolegliwości zatokowych. Co nie zmienia faktu, że znając życie pewnie gdy zacznie pylić leszczyna znowu dostanę kataru siennego, jak rok temu, dwa lata temu i przez cały ten ostatni czas. Nie narzekam jednak zbytnio, ponieważ znam dziewczynę chorą na atopowe zapalenie skóry i wiem, że to jest dolegliwość naprawdę dużo, dużo bardziej poważniejsza. W dodatku jak dotychczas, nieuleczalna, co czyni ją jeszcze bardziej przykrą. Więc owszem, narzekam na katar sienny i zatoki, jednak cieszę się, że to tylko tyle jeżeli chodzi o moje alergie (no, wyłączając jeszcze jeden z leków farmakologicznych, na który jestem uczulony).
Podczas ostatniego weekendu miałem okazję porobić wreszcie trochę zdjęć do wiosennego albumu (wyobraźcie sobie, że ostatni album z prawdziwego zdarzenia wykonałem chyba w lutym!). Niestety mam już bardzo słabe akumulatorki w aparacie, które mimo łącznej pojemności 1 Ah wystarczają mi zaledwie na... kilka, kilkanaście minut pracy! Niestety jest to skutkiem tego, że ich producentem jest jakaś firma „krzak”, nie zaś markowy, renomowany wytwórca. Ale nie przynudzając, w czasie Świąt pewnie porobię jeszcze trochę zdjęć, najpierw jednak muszę porządnie się wyspać - jutrzejszy dzień będę przetrzymywał w szkole chyba juz ostatkiem sił.
Uff, ciężko, ciężko, coraz ciężej :) Ostatnio mam naprawdę kupę roboty w szkole. Na szczęście dzisiaj był u nas dzień otwartych drzwi, więc zwolnili wszystkich (z wyjątkiem klas maturalnych) kwadrans po dwunastej. Mogłem więc wrócić do domu nieco wcześniej i porządnie odpocząć od tego zwariowanego chaosu, jaki panował dzisiaj w liceum. Wszyscy gdzieś łazili, wszyscy mieli jakieś sprawy do załatwienia, i na domiar złego nikt nie liczył się z nikim innym. Po prostu istna masakra - dzisiaj na polskim trzy razy ktoś przerywał lekcję po to, by zabrać z sali nieużywane komputery, grafoskop czy krzesełka. A Żeby było śmieszniej, za którymś razem sorka stwierdziła, że jeszcze trochę i przyjdą po samą tablicę :D Na szczęście nie przyszli...
Poza tym cieszę się, że coraz wyraźniej widać nadejście wiosny. Nawet mimo niskich temperatur rano, aż przyjemnie jest popatrzeć na budzącą się do życia przyrodę i wszechobecne słońce. Gdyby jeszcze było odrobinę cieplej...
Dzisiaj byliśmy świadkami bardzo fajnego meczu charytatywnego pomiędzy uczniami naszej szkoły a nauczycielami. Mimo, że spotkanie było bardzo długie (trwało ponad trzy godziny, bo drużyny grały w systemie każdy z każdym) to jednak warto było oglądać w akcji m.in. naszych sorów od w-fu, matematyki czy nawet... księdza, który był najlepszym graczem całego spotkania (strzelił siedem bramek, z czego sześć zostało uznanych i został królem strzelców)! Naprawdę emocje były niesamowite, podsycane dodatkowo przez pomysłowe uwagi komentatora i spontaniczne reakcje widzów w szczególnie widowiskowych momentach gry. Było warto zapłacić dwa złote ;)
Na razie nie napiszę nic więcej, bo pomimo stosunkowo lekkiego tygodnia pod względem nauki, jestem wymęczony z powodu konieczności ciężkiej pracy umysłowej.